- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Idea współpracownika
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE. Między domem a szkołą
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. Wspólna troska
- WYCHOWANIE - RODZICIELSKA TROSKA. Nie przyszłam żebrać o dwóję
- WYCHOWANIE - Z DRUGIEJ STRONY. Doceniam ten wysiłek
- ROZMOWA Z... Rodzic nie może się bać
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Wychowawcze współbrzmienie
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- SYSTEM WYCHOWAWCZY ŚW. JANA BOSKO. Sprawa serca
- POD ROZWAGĘ. Zabawa złem
- POKÓJ PEDAGOGA. Zła przyjaźń
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
- BIOETYKA. Spór o ustawy dotyczące in vitro
- DUCHOWOŚĆ. Cierpliwość i niecierpliwość
- MISJE. W Zambii
- MISJE. Przystanek Jezus
- WEŹ KSIĘGĘ PISMA ŚWIĘTEGO. Dzieje Apostolskie Ewangelią Ducha Świętego
- PRAWYM OKIEM. Pokusa jednego dziecka
PRAWYM OKIEM. Pokusa jednego dziecka
Tomasz P. Terlikowski
strona: 22
Paidofobia, niechęć do dzieci i dzietności, naznacza całe nasze społeczeństwo. Nie są od niej wolni także katolicy. Dlatego to dobrze, że kardynał Kazimierz Nycz, w kazaniu wygłoszonym do pątników, zaapelował o przezwyciężanie pokusy jednego dziecka. Dobrze, bo dzięki temu wielu katolików mogło usłyszeć, że niechęć do posiadania większej liczby dzieci jest pokusą.
Jakiś czas temu czytałem wywiad z jednym ze znanych, i skądinąd wykonujących pożyteczną robotę, duchownych, który przekonywał, że jego celem jest skończenie ze stereotypem wielodzietnej rodziny katolickiej. I muszę powiedzieć, że akurat ta wypowiedź mocno mnie zbulwersowała. Z kilku przynajmniej powodów. Po pierwsze walczy się ze złem, a nie z czymś, co – wedle nauczania Kościoła – jest dobrem. Po drugie nie bardzo wiem, gdzie ów duchowny problem wielodzietności wśród katolickich rodzin odnotował. Z mojego doświadczenia, ale i z twardych statystyk, wynika bowiem, że katolickie rodziny, tak jak wszystkie inne, prezentują w Polsce najczęściej model 2 + 1 lub 2 + 2. Po trzecie wreszcie wielodzietną katolicką rodzinę trzeba wspierać, a małżonków utwierdzać w ich wyborze, a nie przeciwdziałać temu (oczywiście po katolicku), by wypełniali oni wolę Bożą.
Zdenerwowanie pogłębiło się, gdy uświadomiłem sobie, że z podobnym stereotypem walczą także inni polscy duchowni. Gdy tylko napiszę na Facebooku, że naturalne planowanie rodziny może mieć intencję antykoncepcyjną, i wtedy również możemy mówić o grzechu, natychmiast pojawia się jakiś duchowny, który z gorliwością godną lepszej sprawy, zaczyna przekonywać, że katolik nie musi mieć dużo dzieci, że w istocie to jakieś idiotyczne przekonanie, że powinniśmy szukać woli Pana Boga, a nie swojej wygody w rodzicielstwie itd. W efekcie powstaje wrażenie, że to tylko jakieś wielodzietne oszołomy uważają płodność za jeden z dwóch podstawowych celów małżeństwa, poważni duchowni zaś myślą tak jak reszta społeczeństwa i wielodzietność uważają nie za katolicką normę, a za jakąś wyjątkową fanaberię.
Zaskakujące jest również to, że – nawet z ust duchownych pochodzących z wielodzietnych rodzin (a jest ich więcej niż w społeczeństwie, co pokazuje, że w takiej rodzinie częściej przygotowuje się dzieci do ofiarności) – nieczęsto można usłyszeć kazanie na temat wartości wielodzietności czy choćby przypominające o tym, że naturalne planowanie rodziny nie może i nie powinno być katolicką antykoncepcją, czyli że nie powinno stać się metodą na „katolickie nieposiadanie dzieci”. A nie słychać, bo mentalność antykoncepcyjna jest tak głęboko zakorzeniona, także wśród katolików, że jakakolwiek najsłabsza nawet sugestia, że niechęć do posiadania większej liczby dzieci niż jedno, może być pokusą, niemal zawsze wywołuje wściekłość.
Było to widać na portalu Fronda.pl, gdy po cytacie z kardynała Nycza napisałem, że to świetnie, że wreszcie pasterze Kościoła zaczynają mówić takim językiem. I od razu na moją głowę posypały się gromy. A gdy brat Marcin Radomski, kapucyn, rozwinął myśl kardynała i zauważył, że jeśli za decyzją (nie mówimy o sytuacji zdrowotnej czy braku możliwości posiadania większej liczby dzieci) o jednym dziecku kryje się wygodnictwo, egoizm, niechęć do ofiary z własnego czasu, to trzeba się zastanowić nad tym, czy przypadkiem człowiek nie grzeszy. Nie padło tam zdanie o grzechu, a jedynie sugestia, żeby zrobić sobie rachunek sumienia. I tego już nie zdzierżyła większość czytelników. Zaczęła się jazda bez trzymanki po przeprowadzającej wywiad (zresztą ona sama, nawet w pytaniach odcinała się od poglądów zakonnika), po mnie (bo sugeruję, że wielodzietność jest w czymkolwiek, także dla dziecka, lepsza niż jednodzietność) i po wszystkich, którzy tak myślą. Naszą winą ma być głód w Afryce, brudne dzieci w Polsce, a nawet alkoholizm w części polskich rodzin (bo jak wiadomo pije się tylko u wielodzietnych, pary jednodzietne to zaś nieodmiennie sama kultura).
Podobna złość, a niekiedy wręcz pogarda wylewa się na duże rodziny także w życiu codziennym. Kilka tygodni temu jakaś pani zadała mojej żonie pytanie, czy wszystkie nasze dzieci były planowane. Inni rodzice także często słyszą podobne pytania. Moi przyjaciele, którzy właśnie są w stanie błogosławionym z piątym dzieckiem, boją się o tym powiedzieć rodzicom, bo znają pełną „radości” reakcję katolickich przecież rodziców. Dlatego dobrze, że ktoś wreszcie powiedział, i to głośno, że to nie wielodzietność jest pokusą, a jednodzietność. Dobrze nie tylko z powodu dobrego samopoczucia dużych rodzin, ale przede wszystkim dlatego, że taka jest prawda.