- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Idea współpracownika
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE. Między domem a szkołą
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. Wspólna troska
- WYCHOWANIE - RODZICIELSKA TROSKA. Nie przyszłam żebrać o dwóję
- WYCHOWANIE - Z DRUGIEJ STRONY. Doceniam ten wysiłek
- ROZMOWA Z... Rodzic nie może się bać
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Wychowawcze współbrzmienie
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- SYSTEM WYCHOWAWCZY ŚW. JANA BOSKO. Sprawa serca
- POD ROZWAGĘ. Zabawa złem
- POKÓJ PEDAGOGA. Zła przyjaźń
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
- BIOETYKA. Spór o ustawy dotyczące in vitro
- DUCHOWOŚĆ. Cierpliwość i niecierpliwość
- MISJE. W Zambii
- MISJE. Przystanek Jezus
- WEŹ KSIĘGĘ PISMA ŚWIĘTEGO. Dzieje Apostolskie Ewangelią Ducha Świętego
- PRAWYM OKIEM. Pokusa jednego dziecka
MISJE. W Zambii
Bernadetta Jamróz
strona: 18
Widzę gromadkę dzieci zmierzających w stronę mojej kliniki. Pomimo zimna panującego na dworze, ubrane są w bluzeczki z krótkim rękawkiem i spódniczki. Są zakatarzone, ale roześmiane. Przychodzą, żeby mnie odwiedzić, porozmawiać albo wyciągnąć ode mnie kolejną kolorowankę.
Wśród grupy dzieci dostrzegam Memo – dziewczynkę z czwartej klasy. Pomimo uśmiechu, widzę coś niepokojącego w jej oczach. Są inne niż zwykle. Zamyślone, rozkojarzone. Pytam ją: „Czy coś się stało?” Udając, że nie słyszała mojego pytania zaczyna mi opowiadać, jak było dziś w szkole. Śmieje się, żartuje, opowiada gestykulując.
Słychać dzwon. Przerwa się skończyła. Wszystkie dzieci biegną do klas, aby nie spóźnić się na lekcje. Memo zostaje. Siada na moich kolanach i mówi: „Wczoraj zmarła moja starsza siostra, była chora. Przytul mnie”. Przytulam ją mocno i myślę, co powinnam jej powiedzieć. W głowie mam pustkę. Jedyne co mogę zrobić to wysłuchać i obiecać jej modlitwę. Znaleźć pomoc i siłę poza sobą, u naszego Taty w Niebie. Widzę jak łzy spływają po jej policzkach. Przytulam ją jeszcze raz mocno i odprowadzam do klasy.
Kawałek zwykłego sznurka, a daje tyle radości! Zwykła gumowa piłka, wywołuje taki uśmiech na twarzy, jakby się wygrało przynajmniej samochód! Czasem tak niewiele trzeba, aby uszczęśliwić innych.
Dzieci w naszej szkole nie mają dostępu do zabawek. Podczas przerw musi im wystarczyć piłka zrobiona własnoręcznie z torebek foliowych, gazet czy traw, rozpadająca się zaledwie po kilku rzutach. Dziewczynki. chcąc poskakać sobie przez gumę, muszą zadowolić się kilkunastoma powiązanymi sznurkami czy fragmentami materiałów.
Gdy pierwszy raz przyniosłam im gumową piłkę do szkoły i długi żółty sznur do skakania, zaczęły się tak cieszyć, jakby trafiły szóstkę w totolotka. Radości nie było końca. 200 dzieci momentalnie zjawiło się na płycie boiska i zaczęło się kłócić o tę jedną piłkę, jakby to był skarb warty miliony. Gdy dzwonek zadzwonił, ciężko było ich zaprowadzić do klas. Następnego dnia, tuż po rozpoczęciu mojej pracy w biurze, usłyszałam krzyki: „Asia! Asia!”. To były najmłodsze dzieci, które każdego dnia przychodzą do szkoły ze starszym rodzeństwem, czekając przez pół dnia na swoje lekcje. Popatrzyły na mnie błagalnymi oczkami i poprosiły o piłkę. Zwykła, gumowa piłka. Aż milo było popatrzeć na ich uśmiechnięte i zadowolone buźki.
45 stopni. Żar leje się z nieba. Ziemia jest wyschnięta, piaszczysta, miejscami popękana. Z utęsknieniem czeka na wodę, jednak pora deszczowa tak szybko jak się pojawiła, tak szybko też zniknęła. Oczekujemy na deszcz. W taką pogodę nie mam siły. Organizm szybciej się męczy i co chwila dopomina się o łyk wody, chwilę odpoczynku. Po całym dniu spędzonym w biurze, nadchodzi godzina 17.30. Początek study time. Cztery dziewczynki biegną w moją stronę, krzycząc z daleka: teacher!, How are you my teacher? Łapiąc mnie za ręce, prowadzą do salki Ketetche. Ich roześmiane buzie dodają mi zawsze energii i regenerują siły. Siadamy przy stoliku: ja po środku, dookoła moje kochane dziewczęta: Victoria, Euphemia, Silvia i najmłodsza – Alice.
Cztery dziewczyny. Każda w innym wieku, na innym poziomie, z innej klasy. Mam 40 minut na przeprowadzenie z nimi wspólnych zajęć. Poprowadzenie jednolitej lekcji dla tak zróżnicowanej grupki dzieci nie należy do łatwych zadań. Do tego dochodzi problem językowy. Alice mówi tylko w cinyanja, reszta tylko troszkę po angielsku. Po polsku rozumieją zaledwie kilka słów. Oczywiście nieunikniona jest drobna kłótnia między nimi i to w ich lokalnym języku, więc ja nawet nie wiem o co im poszło. Tak więc zanim je usadzę, uciszę i wytłumaczę zadanie, okazuje się, że ponad połowa czasu już za nami. 40 minut mija w mgnieniu oka.
Ubolewam, że w Zambii program szkolny nie przewidział opracowywania lektur, że uczniowie nie posiadają książek czy podręczników, tak jak w polskich szkołach. Tutaj podręczniki w szkolnych torbach to rzadkość. Nic więc dziwnego, że nawet w starszych klasach uczniowie nie potrafią płynnie czytać. To smutne, gdy widzę, jak piętnastolatek męczy się nad jakimś prostym wyrazem.
Na początku grudnia w naszej szkole odbyło się zakończenie roku szkolnego. Nie wyglądało ono tak, jak w naszych polskich szkołach. Nie było rozdania świadectw, przedstawień, podziękowań, pożegnań. Dzieci przyszły do szkoły jedynie po odbiór swoich dzienniczków z wynikami ostatnich testów. Teraz mają przed sobą miesiąc wakacji. Rok szkolny jest tu podzielony na trzy semestry. Każdy z nich kończy się miesiącem przerwy. Nie ma tutaj czegoś takiego jak oceny cząstkowe. Nauczyciele nie odpytują, nie robią kartkówek ani sprawdzianów.
Na koniec każdego trymestru uczniowie muszą za to napisać egzaminy ze wszystkich przedmiotów. Listopadowe egzaminy są wyjątkowo ważne, ponieważ decydują o tym, czy dana osoba przejdzie do następnej klasy czy nie. Powtarzanie klasy zdarza się dosyć często. Nikt się tym jednak nie przejmuje tak, jak w Polsce. Tutaj normalne jest, że w jednej klasie są dzieci w różnym wieku.