- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Czas i królestwo
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE - SYSTEM ZAPOBIEGAWCZY. Amo ergo sum kocham, więc jestem
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. Dorastanie do mądrości
- WYCHOWANIE - RODZICIELSKA TROSKA. W pobliżu
- WYCHOWANIE - Z DRUGIEJ STRONY. Towarzysze drogi
- ROZMOWA Z... Kierownik czy sługa?
- ROZMOWA Z... Kierownik czy sługa?
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Kierownik duchowy
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- GDZIEŚ BLISKO. Starszy brat
- POD ROZWAGĘ. (Nie)święta technika
- POKÓJ PEDAGOGA. Poważny problem
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
- ZDROWA MEDYCYNA - BIOETYKA. Nieetyczne szczepionki
- DUCHOWOŚĆ. Droga do domu
- MISJE. Misjonarska cierpliwość
- MISJE. Kuba dziękuje
- WEŹ KSIĘGĘ PISMA ŚWIĘTEGO. Co wynika z natchnienia Biblii
- PRAWYM OKIEM. Dwie Polski
PRAWYM OKIEM. Dwie Polski
Tomasz P. Terlikowski
strona: 22
Gromko zapowiadanego pojednania narodowego nie będzie. I to nie dlatego, że ktoś go nie chce, a dlatego, że jest ono zwyczajnie niemożliwe. Choć bowiem tworzymy jeden naród, to przywiązani jesteśmy do dwóch kultur, których nie da się ze sobą pogodzić. A najlepiej pokazały to wydarzenia z tygodnia po tragedii w Smoleńsku.
Ludzie (180 tysięcy osób) stojący w kolejkach po 12 godzin, by na 30 sekund wejść do pomieszczeń, gdzie wystawione były trumny z ciałami Marii i Lecha Kaczyńskich. Setki tysięcy Polaków zapalających znicze w miejscach, gdzie pracowali ci, którzy zginęli w czasie katastrofy w Smoleńsku. Harcerze ze wszystkich organizacji, którzy zgodnie – nie śpiąc – służyli rodakom, chcącym się pomodlić, zapalić znicz czy uczestniczyć w uroczystościach żałobnych na cześć poległych w katastrofie. Tak wygląda pierwsza Polska. Niezwykła, solidarna, religijna (nawet jeśli nie szczególnie praktykująca), zanurzona w najgłębszych tradycjach naszego narodu.
Ale jest i Polska druga. Ta, która spotykała się przed Wawelem i z wyciągniętymi w wulgarnym geście palcami, z okrzykami „Na Powązki”, „Nie na Wawel” czy „Pełnił tylko obowiązki, tym zasłużył na Powązki?” profanowała czas żałoby. Ta, która piórem czołowych publicystów swojej formacji oskarżała kardynała Stanisława Dziwisza o zniszczenie żałoby (a zrobiła to niezawodna w takich sytuacjach Katarzyna Wiśniewska i Adam Szostkiewicz), czy ubolewała nad brakiem odpowiednio surowej oceny prezydentury Lecha Kaczyńskiego, gdy trumna z jego ciałem jeszcze nawet nie dotarła do Polski (Waldemar Kuczyński).
Nie zabrakło także intelektualistów, którzy posługując się pseudonaukowym bełkotem dowodzili, że żałoba jest niepotrzebna, Polacy, to histerycy i mesjaniści, których trzeba leczyć, a odpowiedzialność za tragedię ponosi... a jakże, sam prezydent Rzeczpospolitej. „...dla ludzi w miarę trzeźwo myślących, pozostających poza kręgiem mrocznych wyziewów polskiego pseudo-mesjanizmu, nic tu się kupy nie trzyma. Kaczyński nadal pozostaje kiepskim prezydentem, a jego śmierć budzi ogromne wątpliwości natury moralnej. Bo jeśli istotnie chciał on dotrzeć do Katynia za wszelką cenę, to wówczas staje się on współodpowiedzialny za śmierć reszty pasażerów. I to rzeczywiście jest tragiczne – tyle że tragiczne po prostu, zwyczajnie, po ludzku. Bez żadnych magii, mitologii i tanich pseudo-wzniosłości” – przekonywała Agata Bielik-Robson.
I nie ma co ukrywać, że między tymi dwoma Polskami pojednania nie będzie. Nie będzie także trwałego pokoju. A powód jest bardzo prosty. Druga strona po prostu nami gardzi. Śmieszą ją nasze modlitwy, łzy, mesjanistyczne poszukiwanie sensu w bezsensie tej tragedii. Złoszczą ją nasi bohaterowie i irytują książki, które czytaliśmy w dzieciństwie i młodości. Polski katolicyzm, który dla nas (nawet tych niepraktykujących, a niekiedy wręcz niewierzących) jest powodem do prawdziwej i szczerej dumy (mimo pełnej świadomości wszystkich jego braków). Dla nich jest tylko dowodem na odstawanie od reszty Europy i przyczyną ich własnego wstydu (żeby chociaż – wzdychają – ten wasz katolicyzm był jak niemiecki, nieposłuszny papieżowi i nieortodoksyjny) za nas Polaków.
Takie myślenie było po tamtej stronie od zawsze. Ale teraz będzie ono o wiele mocniejsze. Powodem jest zaś to, że oni zobaczyli teraz, jak wielu nas jest. Te tłumy przez Pałacem Prezydenckim, tysiące Polaków jadących przez pół Polski, by tylko pokłonić się prezydentowi, setki tysięcy ludzi na mszach świętych – to wszystko są fakty, z którymi przyjdzie się teraz zmierzyć owej drugiej Polsce. A gdy zrozumie, jak jest słaba, gdy oswoi się z myślą, że pierwsza Polska w końcu się ujawniła, przyjdzie czas na kontratak.
Atak czy kontratak nie może przesłaniać nam obrazu Polski, który pojawił się w ostatnich dniach. Ten obraz napełnia otuchą, daje siłę do pracy i nadzieję na lepsze jutro. Te setki tysięcy ludzi może zmienić Polskę i Europę. Może sprawić, że będzie ona bardziej solidarna, chrześcijańska, ewangeliczna. Ale to, czy tak się stanie zależy od nas: nauczycieli, dziennikarzy, polityków, działaczy społecznych i duchownych. Zależy od tego, czy weźmiemy się do pracy i do modlitwy o Polskę. A także od tego, czy zdecydujemy się szukać odpowiedzi na wielkie zadanie, jakie zadał nam Pan, dopuszczając tak wielką tragedię.
Jeśli nie podejmiemy tego wyzwania, to nie tylko cierpienie rodzin ofiar katastrofy pójdzie na marne (przynajmniej w wymiarze doczesnym, bo przecież w wieczności na pewno się nie zmarnuje), ale przede wszystkim my będziemy musieli zdać z tego sprawę. Na Sądzie Ostatecznym.