- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Ten sam charyzmat, ta sama misja
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE - SYSTEM ZAPOBIEGAWCZY. Czas na wolny czas
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. Szansa na rozwój
- WYCHOWANIE - RODZICIELSKA TROSKA. W poszukiwaniu pasji
- ROZMOWA Z ... Talenty dzieci, ambicje rodziców
- GDZIEŚ BLISKO. Zajęta bursa
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Nie zmarnować wolnego czasu
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- DUCHOWOŚĆ. Niebo dla zuchwałych
- DUCHOWOŚĆ. Skrupuły
- POD ROZWAGĘ. Sporty i sztuki walki
- SALEZJAŃSKI RUCH MŁODZIEŻOWY. Książę i praczka
- MISJE. Boża siejba u podnóża Fudżi
- MISJE. Nowa szkoła w Biharamulo
- RODZINA SALEZJAŃSKA. Salezjańskie pokolenia
- Z ŻYCIA BŁOGOSŁAWIONYCH ORATORIANÓW
- POKÓJ PEDAGOGA. Czyta i czyta…
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
- PRAWYM OKIEM. Myśleć rozumem, nie emocjami
TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
mama Ania
strona: 21
W poniedziałek z przedszkola, na moich nogach, w mojej własnej torebce wędrują do domu dwie papierowe korony. Korona o mniejszym obwodzie ma do towarzystwa jeszcze mankiety wycięte w identyczny wzorek. Ta z większą średnicą jest wprawdzie samotna, ale za to misternie ozdobiona niebieskim pisakiem w swoisty rzucik. Podobnie zresztą ozdobione są rączki jej właściciela. Obie korony wędrują w torebce, bo na czapkach niestety się nie mieszczą. Nie można ryzykować „destrukcji” przez podarcie, ani tym bardziej kradzieży przez wiatr, bezpieczniej jest więc upchnąć mamusi, choćby nawet miały się pognieść.
We wtorek, punkt szesnasta w torebce ląduje maska kota, koniecznie z otworami na oczy i sumiastym wąsem. Mam niejasne przeczucie, że wąs musiał zostać dorysowany w trakcie przymiarki, przez któregoś z bardziej pomocnych kolegów, bo w dziwny sposób zaczyna się na masce i ma swój ciąg dalszy... na twarzy Seweryna.
Około czwartku stos papierzysk kipi ze stołu w salonie, a muszę jeszcze przetrwać piątek... Wizja pochmurnej soboty wywołuje u mnie najczarniejsze myśli. Nie będę mogła wypchnąć dzieci do ogrodu, będę musiała dać im kredki, plastelinę... Papiery pokryją nie tylko stół, ale całą podłogę, wyjdą na korytarz i będą biegać za mną od piwnicy aż po strych.
W zeszłym tygodniu chciałam być poprawna. Oświadczyłam, że sami mają posprzątać, bo kolejna niedziela pokryta papierami przyprawi matkę o zawał serca, co w skrócie oznacza, że nie będzie płatków z mlekiem na kolację. Kolosalny błąd! Papiery zniknęły ze stołu, i owszem, znalazły sobie jednak ciepłą miejscówkę na komodzie. W trzech, niezbyt równych stosikach. Jest jednak plus tego rozwiązania: stojąc przodem do okna widzę porządek. Powinnam zatem wchodzić do pokoju lewym bokiem, pod kątem prostym i w żadnym razie nie dokonywać obrotu o 180 stopni. Będę wówczas szczęśliwym człowiekiem.
Po kryjomu dokonuję jednak selekcji: dzieła do segregatora, gnioty na makulaturę. Nikt nie zauważa braku papierów, za to ja nie pamiętam czy coś cieszy mnie bardziej niż widok pustego blatu!
Ale co z tego, skoro do poniedziałku pozostało już tylko kilka godzin...