Spadkobierczynie pierwszych misjonarzy
s. Katarzyna Urbańska FMA
strona: 6
Misje w Kenii czy w innych krajach nie odpowiadają już temu obrazowi, do którego się przyzwyczailiśmy, czytając książki o egzotycznych krajach, nieprzebytym buszu i dzikich plemionach mieszkających w chatkach z trawy. Minął już czas tzw. pierwszej ewangelizacji. Z wyjątkiem kilku szczepów, wielu ludzi zna tutaj Chrystusa. Niestety olbrzymia ilość różnych sekt, stosunkowo młode chrześcijaństwo (trochę ponad 100 lat) i ciągle jeszcze istniejące tradycyjne wierzenia nie sprzyjają stałości w wierze.
Siostry Salezjanki rozpoczęły pracę w Kenii w 1984 r. Jako pierwsze przybyły tam Włoszki i jedna Amerykanka. Potem dołączyły inne. Kenia razem z Sudanem, Etiopią, Tanzanią i Rwandą tworzy Inspektorię Wschodniej Afryki. Po 19 latach naszej obecności mamy 17 domów - 95 sióstr pochodzących z 18 krajów świata - jedna trzecia to rodzime powołania. Naszym zadaniem jest pomoc w pogłębianiu wiary, którą przynieśli pierwsi misjonarze z końcem XIX w. Nie jest to proste. Ludzie łatwo się zniechęcają trudnościami w wypełnianiu wymagań Kościoła i wystarczy małe nawet nieporozumienie, aby przeszli do innego kościoła, sekty lub wręcz tworzyli swoje własne.
Otwarci i gościnni
Kenijczycy jednak są na ogół dobrzy, gościnni i otwarci. Językiem urzędowym jest angielski i można się nim z łatwością porozumieć z ludźmi dorosłymi, młodzieżą i dziećmi w wielkich miastach, takich jak Nairobi, Nyeri lub Mombasa. W mniejszych miastach i na wioskach ludzie nie znają dobrze angielskiego, a młodzież woli posługiwać się językiem kiswahili znanym w krajach Afryki Wschodniej lub wręcz ich szczepowym językiem.
W Kenii istnieje 45 szczepów i tyleż samo języków. Nie jest więc łatwo się porozumieć z tymi, którzy nie znają ani angielskiego ani kiswahili. Istnieje jednak uniwersalny język rozumiany przez małych i dużych - niezależnie od szczepu czy koloru skóry - to język miłości i życzliwości.
Od Kenijczyków można się wiele nauczyć, jeśli chce się wsłuchać w głos ich historii, zwyczajów i tradycji. Mają zakorzeniony głęboki kult zmarłych przodków. Tylko w wielkich miastach można spotkać jakiś cmentarz, na ogół chowają zmarłych blisko swoich domów wierząc, żyją oni wciąż z nimi, że mają wpływ na ich życie. Przed rozpoczęciem posiłku, część przygotowanego jedzenia lub picia wylewają na ziemię, aby i przodkowie mogli się posilić. Dzieci zawsze otrzymują imię któregoś z przodków.
Wiara, że przeszłości nie można zmienić, a przyszłość należy do Boga pozwala Kenijczykom patrzeć z radością w niepewne jutro.
Na terytorium Masajów
Działalność misyjna w Kenii jest różna, w zależności od potrzeb ludzi, z którymi przychodzi nam pracować. Ja pracuję od 2 lat w Namanga, małej mieścinie leżącej na samej granicy z Tanzanią. Jest to specyficzne i niełatwe środowisko. Chociaż zasadniczo Namanga leży na terenie należącym od wieków do szczepu Masajów, zamieszkana jest także przez inne kenijskie szczepy, a także przez tanzanijski szczep Chaga.
Maasaje to szczep nomadzki, pasterski. Jest bardzo przywiązany do swoich tradycji. Poligamia jest tutaj nadal czymś normalnym, a ilość żon świadczy o bogactwie mężczyzny - każda z nich kosztowała go kilka lub kilkanaście krów czy kóz. Trudno jest więc przyjąć im katolicką zasadę monogamii.
Inne szczepy zamieszkujące te tereny przybyły tu przede wszystkim w poszukiwaniu pracy. Nie wszyscy ją jednak znajdują i w związku z tym dość często padają ofiarą narkotyków, alkoholizmu i granicznych zamieszek. Szczególnie narażona jest na to młodzież. Staramy się więc znaleźć dla tych młodych jakieś zajęcie. Niedawno otworzyłyśmy bibliotekę gdzie mogą się uczyć i poczytać. Jest też małe boisko, gdzie mogą pograć w piłkę. Są cotygodniowe spotkania, podczas których usiłujemy pomóc im odnaleźć sens życia. Od czasu do czasu wyświetlamy im dobre filmy, aby ich odciągnąć od tych oferowanych przez miejscowe „centra wideo”. Prowadzimy też szkołę krawiecką i kursy maszynopisania, dziewiarstwa, angielskiego i księgowości – wszystko po to, aby przygotować tych młodych do samodzielnego życia. Mamy też dwa przedszkola, w których 230 dzieci w wieku od 2 do 6 lat uczy się żyć i bawić razem, niezależnie od pochodzenia i religii.
Potrzebują wsparcia
Bardzo często ludzie przychodzą do nas z różnymi problemami rodzinnymi i materialnymi. Tym najbardziej potrzebującym staramy się szukać sponsorów na opłacenie szkoły i pokrycie niezbędnych wydatków np. na lekarstwa, szpital. Robimy to za pomocą „adopcji na odległość” lub poprzez rozsyłanie pism do różnych organizacji charytatywnych. Czasami też udaje nam się uzyskać jakieś wsparcie od bogatych obywateli Kenii. Trudno jednak sprostać wszystkim potrzebom, których jest zawsze więcej niż środków na ich zaspokojenie.
Równie często, jak wsparcia materialnego ludzie potrzebują także naszego czasu. Chcą, by ich wysłuchać i wierzą, że potrafimy im poradzić. Przychodzą z problemami związanymi z rodziną, tradycjami, od których nie mogą się oderwać, a które utrudniają im życie. Wielu z nich patrzy na życie inaczej niż ich rodzice czy dziadkowie, ale zerwać z tradycją znaczy zerwać z rodziną, pozbawić się błogosławieństwa rodziców i starszych, ściągnąć na siebie ich gniew i narazić się na odizolowanie nie tylko od rodziny, ale i od szczepu. To ogromny dylemat, wyzwanie, któremu często nie umieją lub nie mają odwagi sprostać.
***
Jeśli udaje nam się czynić trochę dobra to tylko dzięki Bogu, który nas wspiera nieustannie swą łaską oraz modlitwie i wsparciu materialnemu wielu ludzi. Chciałabym bardzo serdecznie podziękować tym wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób pomagają misjom. Bóg zapłać!