- Szepcząc o Bogu
- Od redakcji
- Skończmy z językiem agresji!
- Uganda: Keep CALM i trzymaj się planu
- Bangladesz Podaruj kielich albo ampułki
- Madagaskar Zbuduj z nami studnię!
- Być na co dzień z młodymi
- Fachowiec na wagę złota
- Kilka słów o archiwach salezjańskich
- Trudności w komunikacji wychowawczej cz. 5. Negatywne oczekiwania wobec rozmówcy
- Granice dające poczucie bezpieczeństwa cz. 5
- Miłosierny czy sprawiedliwy
- Brak akceptacji – odrzucenie rówieśnicze
- Darmowy dar mowy
- Ks. Bosko u fryzjera
- Dramat baobabów
- Magiczna godzina
- Homoseksualizm i kapłaństwo
Granice dające poczucie bezpieczeństwa cz. 5
Karol Domagała sdb
strona: 20
Dlaczego granice wewnątrz rodziny są takie ważne?
Same granice dają człowiekowi przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa i jasność co do tego, kto jest kim. Proszę zauważyć, że one działają podobnie jak granica państwa. Dzięki nim wiemy, w jakim obszarze możemy się poruszać, co jest nam należne, a co nie.
Czy jednak granice nie oznaczają niemożności wzajemnej wymiany?
Nie tylko że dają taką możliwość, ale dodatkowo ustalają zasady, na jakich ma się ta wymiana odbywać. Dla przykładu, inaczej miłość wyrażają wobec siebie rodzice, a inaczej rodzice wobec dzieci.
A co byś nazwał tymi obszarami, które rozdzielają granice wewnątrz rodziny?
Przede wszystkim są to obszary wyznaczone zarówno przez wiek – a więc pokoleniowość, jak również poprzez rolę określającą, kto jest kim. Mamy więc w rodzinie pokolenie dziadków, rodziców, dzieci i wnuków, które to właśnie wyznaczają zadania, jakie są przed nimi postawione.
Czy te granice mają być sztywne i nieprzepuszczalne?
Tu nie chodzi o ich nieprzepuszczalność, ale wyrazistość. Granice nie mogą oznaczać zamknięcia się na siebie, ich zadaniem jest niedopuszczenie do przenikania rzeczy, które mogą zaszkodzić drugiemu podsystemowi. Są pewne rzeczy właściwe podsystemowi dzieci, jak i rodziców. Takim wyraźnym przekroczeniem granicy będzie moment, o którym już pisaliśmy, kiedy to ojciec śpi na kanapie w salonie, a matka śpi z nastoletnim synem w swojej sypialni. Taka sytuacja nie służy tak naprawdę ani matce, ani ojcu, a najmniej ich dziecku.
Zatrzymując się więc na obszarze rodzice – dzieci, na co warto zwrócić tutaj uwagę?
To najważniejsze z podsystemów rodzinnych. Wyznaczają one bowiem konkretną odpowiedzialność, jak i zobowiązanie. Rodzice wiedzą, iż jedną z głównych ról, jakie pełnią w życiu jest właśnie wychowanie dzieci. A więc dochodzimy tutaj do wyznaczenia pewnej zależności między dzieckiem a rodzicem. To rodzic odpowiada za dziecko, a nie odwrotnie. Rodzice wychowują, a dzieci są wychowywane.
Po czym poznać, że te granice są właściwe?
Kiedy nie obarcza się swojego potomstwa rzeczami, których nie jest w stanie ono udźwignąć. A po drugie, kiedy nie dochodzi do jakichś koalicji pomiędzy jednym z rodziców a dzieckiem przeciwko współmałżonkowi. To bardzo silnie potrafi zachwiać psychiką zarówno dziecka, jak i nastolatka. Kiedy na przykład mama nastolatka, nie potrafiąc być bardziej asertywna wobec niego, zgadza się na jego zachcianki bez słowa sprzeciwu. Natomiast, kiedy ojciec próbuje postawić granice, oskarża go przy dziecku o zbyt surowe traktowanie. To powoduje, że nastolatek oddala się od ojca, a chcąc uzyskiwać dalej profity, podważa na każdym kroku jego kompetencje.
Czemu mamy mogą tak robić?
Bo mają z tego konkretne zyski. Utrzymują bowiem kontakt z synem z poziomu charakterystycznego dla okresu jego dzieciństwa. Nie muszą przeżywać tak silnie jego dojrzewania, mają również złudne poczucie większego wpływu na swoje dziecko. Uzyskują bliskość z synem czy córką, która nie jest ani zdrowa, ani potrzebna.
I nastolatek w to wchodzi?
Różnie z tym bywa, ale też często poświęca własną potrzebę odseparowania się od mamy na rzecz konkretnych zysków. Bardzo często, ze względu na swoją spostrzegawczość i elastyczność, gra na dwa fronty. Z jednej strony trzyma się blisko mamy, z drugiej strony robi wiele rzeczy, na które u niej nie ma zgody. Tak czy owak, efekt takiej postawy rodzicielskiej nigdy nie jest pozytywny. Zawsze tracą na tym zarówno rodzice, jak ich nastoletnie dziecko.
Na co więc warto zwrócić uwagę, gdy jest zbyt duża bliskość między rodzicem a nastoletnim dzieckiem?
Ważne jest wówczas przyjrzenie się relacjom pomiędzy samymi małżonkami, zazwyczaj bowiem jest tak, iż im silniejsze przywiązanie do własnego dziecka, tym większy dystans do samych siebie jako małżonków.
A przykład obarczania dziecka rzeczami, których nie może udźwignąć? Kiedy na przykład jeden z rodziców dzieli się z dzieckiem swoimi problemami, zamiast robić to ze współmałżonkiem. Gorzej jeszcze, jeżeli skarży się przy nastolatku na współmałżonka lub też wykorzystuje go do ataków na niego. Jest to jeden z bardziej krytycznych momentów w życiu rodziny.
Dlaczego tak uważasz?
Bo bardzo mocno przypomina to moment rozwodu. W zasadzie to jest to samo, tylko nie wchodzą w to instytucje trzecie. A więc dochodzi do zerwania naturalnej koalicji między rodzicami na rzecz zdrowego wychowania dziecka, na rzecz sztucznej koalicji, na rzecz walki pomiędzy sobą. Tym, co właśnie najbardziej boli w czasie rozwodów, jest wykorzystywanie dzieci do wzajemnej walki i nieliczenie się z ich potrzebami. Takie wciąganie nastolatka w koalicję przeciwko drugiemu współmałżonkowi jest niesamowicie krzywdzące i niszczące jego psychikę. Nawet pamiętam jedną z kampanii dotyczącą rodzin w czasie rozwodów, wypowiada się w niej jeden z nastolatków „krzywdzisz mnie, kiedy każesz mi wybierać”.
I co wówczas dzieje się w głowie nastolatka?
Bardzo często, szczególnie w przypadku chłopców, młody człowiek zaczyna rozrabiać, zarówno w domu, jak i w szkole. Widzi w tym szansę na skupienie uwagi rodziców na nim, a nie na swoim kryzysie – ochrania ich w ten sposób przed nimi samymi. To moment, kiedy nastolatki trafiają do nas do gabinetów. Rodzice mówią „syn przestał chodzić do szkoły, stał się wulgarny”, a w ogóle nie wiążą tego z relacją między sobą.
Co wówczas im mówisz i dlaczego?
Pytam się, z czym by przyszli, gdyby nie problemy z synem. Bardzo często mówią, że z trudnościami we wzajemnej relacji, aczkolwiek dość często też zdarza się, że wolą widzieć problem tylko u swojego nastoletniego dziecka. łatwiej jest wysłać kogoś do terapeuty, niż pójść tam samemu. Często ludzie dorośli dziwią się, dlaczego nastolatki nie chcą pracować nad sobą albo dlaczego nie chcą mądrze rozwiązywać konfliktów. Problem jednak w tym, że my dorośli mamy podobnie, ciężko jest nam się przyjrzeć sobie samemu.
Od razu im o tym mówisz?
To zależy, w terapii trochę trzeba postępować jak na polu minowym. To nie jest tak, że jak terapeuta coś wie lub widzi, to musi od razu to powiedzieć. Często jest nawet wskazane, by tego zbyt pochopnie nie robił.
Ze względu na co?
Trzeba mieć świadomość, że problematyczny nastolatek jest często stabilizatorem rodziny. To znaczy, że samo to, iż on sprawia problemy pozwala się rodzinie nie rozpaść. Z uwagi na swój wiek ma on naturalną skłonność do odreagowywania wszystkiego poprzez bunt. To powoduje, iż jest łatwym celem. Nikt nie powie, iż nastolatek nie ma problemów, kiedy staje się opryskliwy i lekceważy swoje obowiązki – to jest modelowy przykład do pracy. A to, że rodzice się do siebie nie odzywają, to, że mąż jeździ co tydzień na weekendową „delegację”, to, że między małżonkami dawno już zanikło życie seksualne nie jest dla nikogo problemem. A ponieważ młody człowiek nie jest głupi i widzi, co się dzieje, stąd też często musi to odreagować w sobie właściwy sposób. Chcę powiedzieć, że jest często dużą niesprawiedliwością widzenie w młodym człowieku jedynej przyczyny problemów rodziny.
Nadal nie rozumiem działania tych jego problemów jako czegoś, co stabilizuje rodzinę.
Problem nastolatka pozwala skupić się rodzicom na nim a nie na sobie. Być może, gdyby skupili się na sobie, to wniosek mógłby być tylko jeden – musimy się rozwieść. A tak nie rozwodzimy się, bo zawiązaliśmy między sobą koalicję w walce o lepsze funkcjonowanie naszego nastoletniego dziecka. Ten problem wbrew pozorom zbliża rodziców do siebie. Przysłowia są mądre, jedno z nich brzmi „jedziemy razem na tym samym wózku”, tutaj możemy to parafrazować na „mamy problemy ze sobą, ale mamy też jeden wspólny problem, który najpierw musimy rozwiązać”…