- Napisałem do was, młodzi, że jesteście mocni i że nauka Boża trwa w was
- Od redakcji
- W domowym Kościele
- Kamerun: Bliżej Boga
- Zambia Tańczy przed Jezusem
- Etipia Wdzięczni Bogu za doświadczenie
- Piotr Wyszomirski: Boskiej opieki doświadczam cały czas
- Kim był człowiek z całunu?
- Pierwszy polski salezjanin w Chinach
- Wychowywać do odpowiedzialności
- Tajemnica szczęścia
- Wychowanie chłopców w czystości
- Panie, naucz nas się modlić..
- Jak efektywnie wykorzystać swój czas?
- Duch rodzinny na katechezie
- Nie ma wzrostu bez korzeni
- Pukanie do drzwi Boga (o spowiedzi cd.)
- Intelektualny błąd świętej z Bingen
- Biec w dobrych zawodach
Biec w dobrych zawodach
Tomasz P. Terlikowski
strona: 29
Bieganie ma znaczenie. I to nie tylko dla ciała, ale też dla duszy. Bieganie jest w pewnym sensie metaforą naszego życia.
Dopóki nie zacząłem biegać (a przynajmniej dopóki nie zacząłem próbować robić tego regularnie), nie miałem pojęcia, co znaczą słowa św. Pawła o dobrych zawodach i o przygotowaniu do biegu. Wydawały mi się one ładną metaforą, ale niewiele znaczyły. Teraz jednak, szczególnie gdy biegnę (częściej przypomina to łagodne truchtanie, co przy mojej tuszy nie jest bardzo zaskakujące), ściskając różaniec w rękach (tak się jakoś składa, że bez niego biega mi się zdecydowanie gorzej), powoli dociera do mnie głębia słów św. Pawła. „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem” – pisał krótko przed śmiercią, a wcześniej wspominał o zawodnikach, którzy przygotowują się do zawodów i wysilają dla ziemskiej nagrody, a my mamy wysilać się dla niebieskiej. Ten, kto nigdy nie biegł, nie ma świadomości, że przychodzi moment, gdy człowiek naprawdę nie ma już siły, by biec dalej. Mięśnie wysiadają, zaczyna brakować sił i w istocie chciałoby się wtedy usiąść, a najlepiej paść na ziemię. Nie wiem, jak inni, ale ja zadaję sobie wówczas niezmienne pytanie: I po co ci to było? Nie lepiej posiedzieć w domu, kawy się napić? Z żoną porozmawiać albo książkę poczytać? Nie ukrywam, że często jestem nawet na siebie wściekły, że jednak wybiegłem. Ale biegnę dalej, bo jednak głupio przestać, a do tego pamiętam, że na końcu biegu jest nagroda. Zastrzyk energii, którego nie daje ani kawa, ani napój energetyczny. Czysta radość i siła, dzięki której można długo jeszcze później pracować albo czytać, albo bawić się z dziećmi. Dla tego momentu warto się męczyć, nawet jeśli ktoś nie przepada za samym bieganiem (ja akurat jestem misiem domowym i nie lubię zmęczenia, zadyszki czy bólu mięśni). A przecież to nie koniec korzyści z biegania. Poza nimi są jeszcze inne korzyści, o których zapominać także nie można. Obniża ono znacząco ciśnienie (a dla nadciśnieniowca, takiego jak ja, to naprawdę ważne), pomaga walczyć z nadwagą o wiele skuteczniej niż jakakolwiek dieta cud i wreszcie pozwala zadumać się nad własnym losem, dając tę godzinkę dla siebie. Na dłuższą metę wszystko to wydłuża życie i poprawia jego jakość. Dlaczego o tym wszystkim piszę w felietonie dla „Don Bosco”? Odpowiedź jest prosta. Bieganie jest w pewnym sensie metaforą naszego życia. I na jego dłuższych prostych, gdy trzeba przyspieszyć, zaczyna brakować nam sił, nadchodzi też taki moment (często na półmetku), gdy przychodzi nam do głowy, że mamy już dość, że sił nie starcza i że lepiej by było zmienić dyscyplinę, w której startujemy. Czasem mamy tak bardzo dość, że chciałoby się położyć i leżeć albo rzucić wszystko w kąt i zająć się piciem. I wtedy warto przypomnieć sobie bieganie i nagrodę, która czeka na nas po biegu. Podobnie jest z życiem. Owszem są ciężkie momenty, czasem brakuje sił, czasem podwinie się noga, a czasem serce boli tak bardzo, że jesteśmy pewni, że dalej się nie da. Ale się da. Kilka kilometrów dalej, kilkanaście miesięcy później wiemy, że mamy w sobie siłę. A na końcu jest nagroda. Zastrzyk radości, siła i radość, której z niczym nie da się porównać. Warto więc biec w naszych zawodach i nigdy się nie poddawać, pamiętając, że czeka na nas wieczna nagroda. ■