facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2015 - kwiecień
W domowym Kościele

Tomasz P. Terlikowski

strona: 4



W katolickim domu w centrum powinna być zawsze modlitwa. Bez niej trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie. Tyle że choć modlimy się codziennie, i co do teorii dzieci świetnie opanowały zasady modlenia, to w praktyce nasze modlitewne spotkanie dalekie jest od doskonałości. Szczególnie dobrze widać to wieczorem. Gdy już klękniemy (co, powiedzmy sobie szczerze, wcale nie jest proste, bo każdy – akurat wtedy chce się napić albo przytulić), zaczyna się rytuał podziękowań, próśb i przeprosin.

Ojcze nasz…
– Zby onalazły się moje krdki, zby onalazly się moje famastry i zby Ula i mama byli kochani. Młody zaczyna zawsze tą samą frazą. Po nim bardzo podobną powtarza Fiki, z tym, że on już dodaje inne intencje. Isia i Zio są już zupełnie poważne i modlą się o dar życia dla dzieci zagrożonych aborcją, za dziadków, babcie, o zdrowie dla przyjaciół, a także opowiadają o tym, co je zabolało, co im się nie spodobało, i co chcieliby, żeby Pan Bóg zmienił w ich rodzicach. To dla mnie ważna lekcja ojcostwa i wieczne przypomnienie, że kiedy moje córki i synowie odmawiają „Ojcze nasz”, to pierwszym obrazem, jaki będzie się im kojarzył z Bogiem Ojcem, jestem ja. Po nich swoje intencje, także zawodowe czy uniwersalne, dołączamy my, ucząc dzieci, że modlić się trzeba za wszystko. Intencje nie wyznaczają jeszcze końca modlitwy. Później przychodzi czas na „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo”, „Aniele Boży” i prośby o modlitwę do naszych, a niekiedy wielu innych patronów. Rodzina jest najmniejszą cząstką Kościoła. O tej prawdzie, choć jest absolutnie fundamentalna, łatwo zapomnieć w domowym zgiełku. W domowym Kościele Młody tak ściśle utożsamia się ze swoim patronem, że gdy przypadkiem nie przywołamy go na początku, to zawsze pokrzykuje.
– Jesce ja. Jesce ja!
A ja szczerze mu życzę, żeby w przyszłości został kanonizowany i żeby rzeczywiście można się było modlić za jego wstawiennictwem. Tak to wygląda oczywiście wtedy, gdy nie zdarzy się nic nieprzewidzianego. Ale w rodzinie, w której jest czworo małych i jedno nastoletnie dziecko, nieczęsto jest tak dobrze. O wiele częściej właśnie w trakcie modlitwy ktoś komuś nadepnie na odcisk albo przypomni sobie (akurat wtedy, gdy siostra czy brat przeprasza go za jakieś swoje błędy) własne bóle i zranienia. I wtedy natychmiast rozpoczyna się awantura. Drobna, bo ktoś inny ucisza, że modlitwa, ale dla ojca i matki będąca frustracją, która rozprasza modlitewny nastrój i sprawia, że niełatwo sobie uświadomić, że właśnie teraz razem stanowimy Kościół modlący się, pielgrzymujący do Boga.

Gdy stół staje się ołtarzem
Świadomość ta wraca dopiero wieczorem, gdy zapadnie już cisza i można usiąść nad Pismem Świętym, które spokojnie czytane uświadamia, że nawet pierwszej wspólnocie uczniów Pana daleko było do doskonałości (to zupełnie jak naszej domowej – myśli sobie człowiek) i że sam Jezus doskonale rozumiał frustracje dorosłych, ale przypominał im, że mają pozwolić dzieciom przychodzić do Niego. A gdzie indziej owo spotkanie dzieci z Jezusem może się odbyć, jeśli nie właśnie w domu. W domu to nie znaczy tylko w modlitwie czy w pobożnych rodzinnych praktykach (u nas to wspólny z najstarszą córką różaniec, wieczorna modlitwa wszystkich i modlitwa poranna – zazwyczaj w samochodzie, oraz niedzielna. wspólna msza święta), ale także przy stole. Stół jest bowiem centrum każdego domu i w pewnym sensie najmniejszym ołtarzem. To przy nim przecież sprawujemy wieczerzę wigilijną, która jest wprowadzeniem do pasterki, jemy niedzielny obiad, który jest istotnym elementem niedzielnego bycia razem z Bogiem, czy wreszcie tu siadamy, by rozmawiać z dziećmi. Wszystko to sprawia, że stół przestaje być już tylko meblem, a staje się ołtarzem, czyli miejscem wokół którego gromadzi się rodzina, by być razem, wspierać się, a czasem także razem się martwić (to szczególnie, gdy obiad ugotuje ojciec). Bez tego ołtarza, ale przede wszystkim bez kuchni (która w naszym domu jest czymś na wzór kościelnej plebanii, bo tu załatwia się większość spraw, gdzie dzieje się jeszcze więcej) nie ma domu, nie ma domowego Kościoła.

Zastępy wszystkich świętych
Rodzina to także miejsce, w którym dokonuje się podstawowa katechizacja, a ojciec jest tym, który ma być pierwszym katechetą. U nas w domu dokonuje się to – poza przygotowaniem do Pierwszej Komunii, które polega na wspólnym z aktualnym przygotowywanym czytaniu św. Tomasza z Akwinu (zapewniam, że dzieci, jeśli ojciec odpowiednio się zaangażuje, wcale nie usypiają) – w codziennej rozmowie. Ot, choćby takiej, jak w drodze do szkoły, gdy po modlitwie porannej dzieci wzywają swoich patronów. Zaczynamy od intencji (oj, sporo można się z nich dowiedzieć o tym, co dzieciaki boli i czego oczekują), a potem standardowa poranna modlitwa: „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo”, „Wierzę w Boga”, „Aniele Boży” i wezwania do naszych patronów.
– Tomaszu Mrózie, módl się za nami – zaczyna Miki, który w ten sposób przywołuje wstawiennictwa mojego patrona Tomasza Morusa. A potem idzie z górki. Jest i Matka Boża, i św. Urszula Ledóchowska, i św. Jan, św. Małgorzata i mój ukochany św. Maksymilian. A, i zawsze jest św. Mikołaj. I właśnie z tym ostatnim wiążą się zresztą stałe spory naszych dzieci. Od samego początku staramy się im bowiem wyjaśniać, że ten pajac w czerwonych spodniach i zimowej czapce nie ma ze św. Mikołajem nic wspólnego. W pokoju chłopców wisi stosowna ikona św. Mikołaja i już choćby stąd wiedzą, że prawdziwy święty to biskup i do tego wschodni. Ale mimo to wciąż powraca pytanie, jak on te prezenty przywozi i czy może jednak się nie przebiera w strój pajaca, żeby mu było wygodnie.
– Tata, phrawda, że św. Mikołaj, przywozi nasze phrezenty na saniach – pyta Młody, który ma jeszcze kłopot z czystym wypowiedzeniem „r”.
– Nieprawda – odpowiadam wymijająco nie chcąc wchodzić w szczegóły działania świętego, tak by nie zniszczyć im bożonarodzeniowych przeżyć.
I wtedy w dyskurs wchodzi Isia, która – choć już z lekkim dystansem, ale nadal jest przekonana, że prezenty przynosi Mikołaj, a nie rodzice.
– No to, jak przywozi te prezenty? – pyta sprytnie.
– Ma swoje sposoby. To święty – odpowiadam i rozwijam eschatologię katolicką, tłumacząc, że po śmierci, a przed zmartwychwstaniem, to nie mamy w ogóle ciał, Bóg uzupełnia nam je swoją wszechmocą, a po końcu świata otrzymamy nowe ciała, które będą przemienione. Czasem sięgamy przy tym po Pismo Święte, by zacytować fragmenty o tym, jak Zmartwychwstały Pan Jezus „przechodził mimo zamkniętych drzwi”. – I z nami będzie podobnie – dodaję.
– A to znaczy, że on przenika przez komin? – Miki próbuje natychmiast połączyć to, co wie z popkultury o Santa Clausie z tym, co ja mówię mu o cielesności przemienionej (inna rzecz, że w sensie ścisłym opinie te dotyczą czasu po końcu świata i zmartwychwstaniu ciał, ale ten element wiedzy jeszcze będziemy uzupełniać na dalszych etapach religijnej edukacji. Pięciolatkowi można darować ten niewielki brak). – I wpada od razu na miejsce – uzupełnia.
– Nie do końca – znowu próbuję uciec od pełnej odpowiedzi, że święty posługuje się ludźmi, a konkretniej rodzicami.
– Ale ty go widziałeś? – to pytanie Zio, której kiedyś powiedziałem, gdy złapała mnie przed drzwiami z workiem prezentów, że właśnie spotkałem świętego i on się tak spieszył, że poprosił mnie o to, żebym im je przekazał.
– Widziałem – to odpowiedź odwołująca się oczywiście do ikony, która „reprezentuje świętego”.
– Na ikonie – dodaję, żeby być w pełni uczciwym.
– I on był też tak ubrany? – drąży Zio.
– No co ty, przebrał się w ciepłe rzeczy, bo u nas zimno, a tam, skąd pochodzi jest ciepło – odpowiada Isia.
– Ale on nie jest już cielesny – próbuję wrócić do wygodniejszej dyskusji teologicznej, ale dzieciaki są nieubłagane.
– To jak był ubrany? – pyta Fiki.
– Jak biskup – odpowiadam i szybko zmieniam temat.
I wbrew temu, co można sądzić z takich rozmów, sporo w głowach dzieci zostaje. A żeby to wzmocnić puszczam im piosenki Arki Noego, które wciągają je jak mało co.

W domowym Kościele…
Domowy Kościół jest jednak miejscem, w którym nie tylko dzieci uczą się od rodziców, ale także – i to jest jeszcze ważniejsze – to rodzice uczą się od dzieci. Cierpliwość, empatia, szczerość, zaangażowanie to rzeczy, których naprawdę każdy dorosły może i powinien uczyć się od dzieci. A Jezus, tak sobie to wyobrażam, spogląda na nas z nieba i sprawdza, czy z naszą piątką dzieci my także staliśmy się jak dzieci. Inaczej nie wpuści nas przecież do Królestwa! Dzięki Mu zatem za dar naszych nauczycieli.


Kilka dobrych myśli domowych

Rodzina jest najmniejszą cząstką Kościoła.

W katolickim domu w centrum powinna być zawsze modlitwa.

Sam Jezus doskonale rozumiał frustracje dorosłych, ale przypominał im, że mają pozwolić dzieciom przychodzić do Niego. A gdzie indziej owo spotkanie dzieci z Jezusem może się odbyć, jeśli nie właśnie w domu.

Stół przestaje być już tylko meblem, a staje się ołtarzem, czyli miejscem wokół którego gromadzi się rodzina, by być razem, wspierać się, a czasem także razem się martwić (to szczególnie, gdy obiad ugotuje ojciec).

Rodzina to także miejsce, w którym dokonuje się podstawowa katechizacja, a ojciec jest tym, który ma być pierwszym katechetą.

Domowy Kościół jest miejscem, w którym nie tylko dzieci uczą się od rodziców, ale także – i to jest jeszcze ważniejsze – to rodzice uczą się od dzieci.