- Triumf pedagogii miłości
- Od redakcji
- U Pana Boga w ławce
- Zambia Przynieść ulgę małemu zbolałemu sercu
- Peru Niedożywione dzieci
- Zambia Nasi wolontariusze Alicja Szwiec
- Taka jest młodzież papieża
- Ojcze Święty czekamy na Ciebie
- Szkoła i wychowanie katolickie
- Okazywać i rozwijać wiarę
- Niedziela po ludzku i po Bożemu
- Szkoła jako oratorium
- Wychowanie w duchu św. Franciszka Salezego
- Równia pochyła
- Ks. Bosko w pigułce
Triumf pedagogii miłości
Pascual Chávez Villanueva
strona: 2
Przygotowywałem młodych do wyzwań życia. Motywowałem ich do poczucia obowiązku pracy, uczciwego zawodu.
Proszono mnie nieraz, żebym sformułował ustnie lub na piśmie kilka myśli o tak zwanym systemie prewencyjnym, jaki zwykło się stosować w naszych domach. Nie jest łatwo przełożyć na słowa doświadczenie wychowawcze, które od 36 lat jest moim udziałem. Wydawało mi się, że nie dam rady wyrazić tego, co jest istotne. Są doświadczenia, które wpływają na nasze życie, ale nie zawsze dają się przelać na papier. Niemniej odczuwałem tego pilną potrzebę.
Powstaje „Mały traktat o systemie prewencyjnym”
Nie lekceważyłem niczego, co było sprawiedliwymi szlachetnym pragnieniem młodzieży. Starałem się być wierny Bogu i młodzieży, nie odrzucając niczego, co uważałem za użyteczne i wartościowe. Odczuwałem solidarność z młodymi i miałem wzrok utkwiony w przyszłość. Jak to im często powtarzałem, chciałem, by byli szczęśliwi „teraz i w wieczności”. Doświadczenie coraz bardziej potwierdzało to, iż odwaga to miłość, która umie zdobyć się na śmiałość; która umie żywić nadzieję. Zalecałem moim salezjanom: Trzeba, abyśmy starali się poznać nasze czasy i dostosować się do nich. Elastyczność pedagogiczna, a jednocześnie niezłomna wierność! Kiedy kładłem nacisk na wierność, o której mają świadczyć salezjanie, nie myślałem rzecz jasna o tym, by mnie kopiowali. Ja żyłem w ściśle określonym czasie i byłem uwarunkowany pewną formą kulturową, typową dla XIX wieku.
Chodziło tu o to, by nie kopiować, ale na nowo ożywić! Czyniąc to w sposób dynamiczny, pozostając wiernym współczesnym czasom! Wierność naszemu posłannictwu, na co tak bardzo kładłem nacisk, oznaczała pójście do przodu, wyjście poza to, co zrealizowałem jako założyciel, dostosowując to do chwili obecnej i nie wypaczając niczego.
Trzy nośne kolumny mojego systemu wychowawczego
Punktem wyjścia i pewnym odniesieniem był rozum, a nie zimne i anonimowe narzucenie pewnego kodeksu postępowania. Rozmawiałem z chłopcami. Byłem świadom ich obaw, odkrywałem ich potrzeby. Byłem przekonany, że autentyczne wychowanie może być tylko tam, gdzie znajduje się wolność i poszanowanie osoby. I sugerowałem: Wychowankom niech się zostawia dużo swobody, by mogli skakać, biegać i hałasować do woli. Gimnastyka, muzyka, deklamacje, teatr, przechadzki są najskuteczniejszym środkiem do osiągnięcia karności, zachowania moralności i zdrowia.
System prewencyjny niczego nie narzucał, a w zamian – bardzo wiele proponował. Oferował wizję zdrowego integralnego humanizmu, w której chłopiec był postrzegany w swojej całości. Moją troską było kształtowanie sumienia. Nalegałem: Dajcie się zawsze prowadzić rozumowi, a nie namiętności. Przygotowywałem młodych do wyzwań życia. Motywowałem ich do poczucia obowiązku, pracy, uczciwego zawodu. Doświadczenie przekonało mnie, że chłopcy mają naturalną inteligencję do poznania dobra, które jest im osobiście okazywane, a wszyscy razem są wyposażeni we wrażliwe serce, które łatwo się otwiera na wdzięczność. Mój sposób wychowania był bardzo wymagający, ale dawał o wiele więcej.
Wyniosłem z rodzinnego środowiska wiarę prostą i silną. Religia była drugą kolumną nośną mojego systemu wychowawczego. Moja relacja z Bogiem była relacją syna. Byłem księdzem zakochanym w Eucharystii, pilnym i ojcowskim w słuchaniu spowiedzi moich chłopców i zaszczepianiu w ich sercach pewności co do przebaczenia i opieki Boga. Przez słowo ,,religia” nie rozumiałem ćwiczenia się w pobożności oderwanej od życia, ale wyraz wiary urzeczywistnionej w codzienności.
To nie ja wymyśliłem tę metodę wychowawczą. Wielu świętych i wielu mądrych wychowawców wniosło swój wkład w tym względzie. Została ona ubogacona przez wielu, tak więc żaden z nich nie może rościć sobie prawa do wyłącznego ojcostwa. Była to praca zespołowa, trwająca wiele wieków.
A teraz, na bazie mojego doświadczenia, pragnę wspomnieć o trzecim elemencie systemu prewencyjnego. Przekazałem go moim salezjanom jako święte dziedzictwo, prawie że znak rozpoznawczy: Dobroć.* W tym słowie zawarłem pewien styl miłości, który utożsamiał wychowawcę z wychowankami, prowadząc go do pokochania tych samych rzeczy, które oni kochają, przekształcając ostatecznie relację wychowawczą w styl synowskiej i braterskiej obecności, obecności przyjaznej i wyczekiwanej, a środowisko wychowawcze – w „rodzinę”. Tutaj była zawarta ta cała miłość, którą otrzymałem od mojej świętej mamy. Tutaj był obecny duch rodzinny, stąd dzieła, które powstawały, były nazywane „domami”; oddychało się w nich miłością, zaufaniem, szacunkiem, smakiem przebywania ze sobą i wspólnej pracy, jakimi nasiąknąłem w moim wiejskim środowisku. Była to miłość, na którą składały się sympatia, optymizm i ciepło ludzkie. Miłość, która przemieniała wychowawców w kochających ojców. Czytając te dziewięć prostych stroniczek, jeśli będziesz to czynił z uwagą, zauważysz, że słowo „serce” albo jego synonim pojawia się aż 19 razy!
Zrozumiesz wszystko w swoim czasie
Chłopcy rozumieli mnie w locie; z prostych odbiorców stawali się entuzjastycznymi twórcami. Wielu z nich pozostało przy moim boku. Zacząłem na nowo odczytywać sen, który miałem jeszcze jako dziecko. To tajemnicze zdanie, wypowiedziane przez ową dostojną panią: Zrozumiesz wszystko w swoim czasie, zaczynało nabierać bardziej głębokiego i prawdziwego znaczenia. Wartości wychowawcze, w które zawsze wierzyłem, nabierały sensu. Dowód tego jawił się przed moimi oczyma: moi duchowi synowie, ci chłopcy, których pewnego razu przyjąłem na Valdocco i pokochałem, znaleźli się na polu pracy, stanęli na czele prestiżowych drukarni, stali się dyrektorami uznanych szkół, odważnymi misjonarzami w Argentynie. Mogłem stwierdzić wyraźnie: Zgromadzenie nie ma się czego obawiać. Ma uformowanych ludzi. Dzięki łasce Pańskiej i matczynej opiece Wspomożycielki triumfowała pedagogia miłości, wyobraźnia miłosierdzia i szerzyło się, pod każdą szerokością geograficzną, moje dziedzictwo: Da mihi animas!
*Porównaj Francis Desramaut, 100 haseł duchowości salezjańskiej, Kraków 2000, przekład i opracowanie ks. Tadeusz Jania, SDB, s. 99-101, publikacja wewnętrzna.