- Bóg chce nas w świecie lepszym od tego
- Od redakcji
- Wakacje pełne zaufania
- Republika Południowej Afryki Prawdziwa salezjańska robota
- Mongolia. Solidna przyszłość
- Boliwia. Nasi wolontariusze Agnieszka Wicińska
- Sutanna ks. Bosko znajduje się w Krakowie
- Jak reagować na błędy dziecka
- Rodzinny kodeks
- Sekty. Wakacje – czas werbunku
- Nuda? Nie wpadaj w panikę!
- Czas dobrze wykorzystany jest zadatkiem nieba
- Podstępna serdeczność
- Wielka rodzina, wielki Kościół, wielka Polska
Wielka rodzina, wielki Kościół, wielka Polska
Tomasz P. Terlikowski
strona: 21
Jeśli Kościół w Polsce i sama Polska mają rzeczywiście przetrwać i odgrywać ważną rolę w historii – to trzeba wzmocnić małżeństwo i rodzinę. Innej drogi zwyczajnie nie ma.
Od jakiegoś czasu wciąż debatuję nad kryzysem w Polsce i Kościele. Kolejne sesje, ale i spotkania dotyczą tego samego tematu: Jak uzdrowić sytuację w Polsce i wzmocnić Kościół na nadchodzące trudne czasy. Problemów jest wiele, ale bez uleczenia jednego z nich nie będzie czego uzdrawiać. Polska powoli będzie się staczać w niebyt, a Kościół zamierać. Tym problemem, z którym musimy się zmierzyć, jest rodzina, a konkretniej fakt, że Polacy, także polscy katolicy, choć nieustannie zapewniają, że jest ona dla nich najwyższą wartością, to wciąż nie chcą jej budować.
A dowodem najistotniejszym jest to, że nie chcemy w Polsce i dla Polski, dla Kościoła (a przede wszystkim dla siebie) mieć dzieci. Od jakiegoś czasu robimy wszystko, by Polskę demograficznie wykończyć. Polacy i Polki nie chcą mieć dzieci. W efekcie kurczymy się do postaci małego, malutkiego narodu, a jeśli nic się nie zmieni, to wymrzemy. Można oczywiście narzekać na system, na brak polityki prorodzinnej, na to, że tylko szaleniec w takich warunkach decyduje się na dzieci. Można, ale to w niczym nie zmieni faktu, że jeśli nie zaszalejemy, nie zdecydujemy się na dzieci, to nie będzie Polski i nie będzie katolicyzmu w naszym kraju. Bez dzieci nie ma bowiem przyszłości i trzeba mieć tego świadomość.
Nie ma także, o czym często się zapomina, wiary bez zaufania Bożej Opatrzności. Wielodzietność jest zaś doskonałym testem tego zaufania. Nie zawsze jest łatwo, czasem trzeba naprawdę wiele wiary, by zaufać. Ale modlitwa „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj” jest wysłuchiwana. Jeśli tylko modlimy się z wiarą.
Wbrew pozorom nie jest też tak, że większa liczba dzieci oznacza dramat i krzyż nie do udźwignięcia. Najtrudniej, a mówię to jako ojciec czwórki, jest mieć jedno lub dwoje dzieci. Każde następne ułatwia życie. Dlaczego? Otóż przy pierwszym dziecku każdy (nie ma znaczenia, jak mocno opanował teorię wychowania) spina się i staje na głowie, by być jak najlepszym rodzicem. Dmucha, chucha, skupia się na tym, by jego mały książę (czasem wręcz mały cesarz) miał wszystko, o czym zamarzy. Nie ma co ukrywać – jest to bardzo męczące. Gdy pojawia się (nie tak znowu często, ale jednak) drugie dziecko, rodzice próbują zrobić wszystko, by to drugie nie poczuło, że jest w czymkolwiek gorsze od pierwszego, a pierwsze – by nie miało poczucia odtrącenia. Chuchają i dmuchają więc z równym entuzjazmem na dwoje maluchów i w pewnym momencie orientują się, że zwyczajnie na nic nie mają już siły ani czasu. Sama myśl o trzecim dziecku wydaje się więc szaleństwem…
Gdy ktoś się na nie jednak zdecyduje, wówczas okazuje się, że z trzecim jest łatwiej. Nie da się bowiem wychować trojga dzieci tak, by każde miało poczucie jedynactwa. Człowiek więc sobie odpuszcza, a wtedy zaczyna traktować dzieci normalniej, zauważa, że one same świetnie znajdują sobie zajęcia, że w domu socjalizują się lepiej niż w przedszkolu i w konsekwencji rodzice mają nieco czasu dla siebie. Każde kolejne dziecko ten efekt wzmacnia. I prowadzi do wniosku, że o wiele trudniej być rodzicem jednego czy dwójki dzieci niż trójki i więcej. Jeśli ktoś w to nie wierzy, to zachęcam do przetestowania tej teorii na sobie. Zapewniam, że kiedy się dziecko już ma, to do głowy nikomu nawet nie przyjdzie, by można było go nie mieć. I jeszcze do tego człowiek zasłuży się dla Kościoła i Polski. r