- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Wychowanie i kultura
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE. Wzrastając w radości
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. Źródła radości
- WYCHOWANIE - OKIEM RODZICA. W trosce o pogodę ducha
- ROZMOWA Z... Przestrzeń dla zaufania
- GDZIEŚ BLISKO. Zabawa trwa
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Prawdziwa radość
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- DUCHOWOŚĆ. Ukochać bezbronnego Boga
- DUCHOWOŚĆ. Jaka Pokuta
- POD ROZWAGĘ. Przedszkole okultyzmu
- SALEZJAŃSKI RUCH MŁODZIEŻOWY. Warsztaty dziennikarskie
- MISJE. Jeżeli domu Pan nie zbuduje…
- MISJE. Modlitwa za prześladowany Kościół
- RODZINA SALEZJAŃSKA. Służebnica Boża Małgorzata Occhiena Bosco
- Z ŻYCIA BŁOGOSŁAWIONYCH ORATORIANÓW
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ...
ROZMOWA Z... Przestrzeń dla zaufania
ks. Andrzej Godyń SDB
strona: 8
Rozmowa z o. Józefem Augustynem SJ – redaktorem naczelnym „Życia Duchowego”, autorem publikacji z zakresu duchowości i pedagogiki chrześcijańskiej, m.in. poradnika „Aby życie było szczęśliwe”
Boże Narodzenie to dla jednych czas radości z narodzin Jezusa, dla innych przyjemności robienia zakupów. Jaka jest różnica między radością a przyjemnością?
Myślę że samo rozróżnienie między przyjemnością a radością wydaje się być trochę sztuczne. Bo cóż to za radość, w której nie ma przyjemności? Kaznodziejskie ośmieszanie przyjemności jest nieprzekonywujące, bo wszyscy robimy wiele rzeczy z przyjemnością, dla przyjemności. Przyjemność jest integralnym elementem codziennego życia. Istnieją natomiast różne poziomy przyjemności. Św. Augustyn mówił, że przyjemność niższego poziomu może zostać zastąpiona przyjemnością wyższego poziomu. Raczej należy postawić pytanie: jaka jest motywacja naszego działania, gdy czynimy coś z przyjemnością, dla przyjemności.
Dlaczego więc przestrzegamy przed sprowadzaniem życia do przyjemności?
Ponieważ niesłusznie boimy się przyjemności jako takiej. To jest pytanie o poziom, na którym człowiek funkcjonuje. Na poziomie najniższym, wyłącznie zmysłowym, biologicznym, przyjemność bywa bardzo impulsywna, kompulsywna, łatwo przybiera charakter przymusu psychicznego. Innego rodzaju przyjemności doświadczamy w sferze uczuć wyższych, mówimy także o przyjemności intelektualnej i duchowej. Jeśli mówimy, że dążymy do Nieba, to przecież dążymy do przyjemności, a nie do udręki i bólu.
Ale w Adwencie czy Wielkim Poście odmawiamy sobie na przykład cukru w kawie…
Dlatego, że trzeba się uczyć rezygnować z niższej przyjemności na rzecz wyższej. W rozważaniach o różnego rodzaju przyjemnościach, trzeba koniecznie podkreślać hierarchię pomiędzy nimi. Można powiedzieć, że należy wyrzec się przyjemności, żeby osiągnąć prawdziwą radość, jeśli przyjemność niższego rzędu nazwiemy przyjemnością, a wyższego – radością.
To na czym polega problem? Bo przecież również na poziomie zmysłowym przyjemność nie musi być czymś złym.
Pytanie tylko czemu daje się pierwszeństwo, do czego się dąży. Mówiąc o przyjemności, mówimy o doznaniu, odczuciu, o przeżyciu, a więc o czymś subiektywnym, względnym, ale człowiek nie żyje dla tego, co przeżywa, odczuwa. Problem jest w celu życia, który człowiek sobie stawia. Człowiek jest stworzony, aby chwalił Pana Boga, czcił Go, służył Mu, a przez to zbawił duszę. Sam z siebie nie jest dobry, sam w sobie nie ma celu i sensu. Dlatego przyjemność jako taka towarzyszy drodze do celu, do sensu, ale nie jest sensem w samym sobie.
Jednak nasza kultura i cywilizacja zachodnia wyraźnie rezygnuje z nadawania sensu życia przez religię, zastępując go kryterium wygody, zabawy, przyjemności…
Bo potrzeby religijne nie są takimi potrzebami jak np. jedzenia. Potrzeby biologiczne mają charakter przymusu – chcesz żyć, musisz jeść; nie jesz, umierasz. Potrzeby religijne i duchowe są wyższego rzędu, bo są związane z wolnością. Aby doświadczyć potrzeb duchowych, trzeba zaangażować własną wolność. Jest wielu ludzi, którzy nie żyją religijnie, więcej nawet – żyją niemoralnie, a jednocześnie przeżywają życie z przyjemnością. Pytanie na jakim poziomie jest ta przyjemność, ale nie można mówić, że ludzie niereligijni są całkowicie nieszczęśliwi.
Wydaje się, że wręcz odwrotnie. Często ludzie niereligijni wydają się żyć szczęśliwiej, a przynajmniej przyjemniej.
Tak, Biblia pełna jest opisów buntu ludzi pobożnych zarzucających Bogu, że nieprawym tu na ziemi powodzi się lepiej.
Czy żeby człowiek był religijny musi być do tego wychowywany?
Niekoniecznie. Musi natomiast zaangażować wolność. Jest wiele osób wychowywanych w rodzinach niereligijnych, które spontanicznie odkrywają wiarę, jak i ludzi, którzy będąc wychowywanych w rodzinach religijnych nie są religijni. Jest to tajemnica łaski i ludzkiej wolności: przyjętej lub odrzuconej. Normalną drogą do wiary jest wychowanie, ale nie należy jej absolutyzować. Praca wychowawcza rodziców rozumiana jako dzielenie się tym, co dla nich jest wartością jest konieczna, ale gdyby było tak, że wiara zależy jedynie od wychowania, to byłoby to tragiczne. Nie dawałoby to żadnej nadziei ludziom, którzy nie mieli szczęścia wychować się w rodzinie religijnej.
A przecież wydaje się, że wiara w znacznej mierze zależy od wychowania…
Nie tylko. Wychowanie nie daje wiary, wychowanie ją proponuje. Musimy odróżnić wiarę od pewnego sposobu życia ludzi wierzących. Wiara jest bowiem wewnętrznym, intymnym aktem. Tego aktu nie da się „sprawić” w sercu drugiego człowieka poza jego świadomym i wolnym zaangażowaniem.
To bardzo subtelne rozróżnienie. Święty Paweł pisze, że wiara rodzi się ze słuchania.
To prawda. Człowiek musi usłyszeć świadectwo wiary. Ale przyjmując wiarę, nie jesteśmy posłuszni świadkowi, tylko Bogu, który go do nas wysłał. Wiara nie rodzi się z ludzkiego gadania, ale z dawania posłuchu Słowu Bożemu. Wartość ludzkich słów jest względna. Siłą świadectwa nie są przecież słowa, ale życie, które kryje się za słowami. Mocy słowom nadaje życie.
Czyli przede wszystkim co – zaufanie, miłość, świadectwo?
Przede wszystkim świadectwo życia wyrażone obecnością pełną życzliwości, współczucia, rozumienia, pomocy, wsparcia. Wiara, doświadczenie duchowe, promieniuje tym, co ludzkie. Dla wiary konieczne jest oczywiście świadectwo dawane słowem, ale ono musi być poparte dobrym życiem, trudem, a czasami i cierpieniem. Jeśli w domu rodzinnym panuje klimat ciągłych kłótni, przemocy, braku szacunku, słowa pouczeń religijnych bywają dla dzieci puste, a nawet raniące. Młodzi odmawiając chodzenia do kościoła, protestują przeciwko takiej religijności. Robią wielki błąd, porzucając praktyki religijne, ale w swoim zagubieniu nie potrafią inaczej. Nie wiedzą, co czynią. Podobnie piękne kazanie o miłości Boga księdza, który zachowuje się arogancko, będzie bardziej odstręczać od Kościoła niż do niego przyciągać. Doświadczenie ludzkie i duchowe ściśle się łączą.
Rodzicom często się wydaje, że wystarczy, by byli tak jak ich rodzice. To znaczy oni chodzili do kościoła i stałem się religijny, więc jeśli ja będę wysyłał dziecko do kościoła, to i moje dziecko będzie kontynuować tę tradycję. Tymczasem okazuje się, że to już nie wystarczy.
Ci „dawni” rodzice przypisują sobie czasami zbyt wiele. Dawniej nie tylko rodzice mieli wpływ na dzieci. W przeszłości religia była przecież uznaną wartością społeczną. Dziś już nią nie jest. Istniał też „społeczny” klimat religijny. Ludzie praktykowali religię. Ale wiara to nie tylko praktyki religijne. W odkrywaniu wiary, obok wychowania i środowiska społecznego, ogromną rolę odgrywa osobiste doświadczenie. Gdy nagle człowieka zaskoczy cierpienie, spontaniczne nieraz zwraca się do Boga. Czyni to odruchowo. W chwili zagrożenia modlą się także ludzie, którzy wcześniej – w chwilach powodzenia – pysznie deklarowali, że są niewierzący.
Na czym ma zatem polegać świadectwo wiary?
Współczujące i życzliwe słuchanie bywa ważniejsze od słów. Bóg mówi Mojżeszowi: „Dosyć napatrzyłem się na udrękę ludu mego w Egipcie i nasłuchałem się narzekań jego na ciemiężców”. Ze współczucia także Bóg stał się człowiekiem. Święta Bożego Narodzenia, to Święta współczucia. Ze współczucia Bóg ratuje swój lud. Istotą doświadczenia religijnego we wszystkich religiach jest współczucie. To samo współczucie powinno dochodzić do głosu, gdy wychowawca staje wobec wychowanka.
Współczucie może pójść w kierunku niestawania w prawdzie.
To nie byłoby już współczucie, ale litość. Ona poniża, a nie podnosi. Współczucie – to współodczuwanie. To wejście w świat w drugiego człowieka, w to co dla niego jest najgłębsze i najważniejsze, ale też najbardziej bolesne i trudne. A cóż jest ważniejsze niż miłość i wolność? Cóż jest boleśniejsze niż odrzucenie w miłości i utrata wewnętrznej wolności? My księża, rodzice, wychowawcy, musimy zachowywać się wobec penitentów, dzieci, wychowanków bardzo pokornie – uszanować ich wolność, okazać im współczującą miłość. Jak Bóg.
Nie ma ryzyka, że stracimy wychowanków?
Nasz niepokój wynika z tego, że chcemy to kontrolować. Trzeba natomiast zaufać wolności młodego człowieka. Młodzi nie są samobójcami, oni kochają życie, chcą, żeby było dobre, piękne i udane. Ale trzeba im najpierw pokazać, jak żyć. Katolicy wyjątkowo boją się wolności, bo kojarzą ją jedynie z liberalizmem, nadużyciami, konsumpcją.
Dlaczego tak jest?
Bo traktują wolność jako wartość autonomiczną. Wolność nie istnieje jako wartość wyizolowana. Nie ma wolności bez prawdziwej miłości, bez poświęcenia, oddania, zaufania, powierzenia się drugiemu.
To co może wychowawca?
Powiem nieco prowokująco: niewiele może. Przeceniamy wartość naszych słów, pouczeń, napomnień, kazań. Dla wiary decydująca jest obecność pełna miłości, życzliwości i wsparcia, obecność, która dźwiga ciężary innych. To często obecność bez słów.
Nie jest to trochę pesymistyczne?
Pesymistyczne dla tych, którzy myślą, że wszystko od nich zależy i mogą kształtować dzieci i młodzież na swój własny obraz i swoje własne podobieństwo. Miarą skuteczności w wychowaniu są nie tyle działania wychowawcy, choć – powiedzmy to wyraźnie – są one konieczne, ale raczej zaangażowanie wychowanka i działanie Boga. Jak pobudzić wychowanka do samowychowania, oto zasadnicza kwestia wychowawcza. My, rodzice, wychowawcy, księża, tworzymy jedynie przestrzeń zaufania i otwartości.