facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2008 - październik
TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ...

mama Ania

strona: 21



Normalny człowiek, taki sobie Pan X lub Pani Y, relaksuje się czytając książki, słuchając muzyki, leżąc brzuchem do góry. Człowiek z wbudowaną opcją „matka” relaksuje się w sobotnie przedpołudnie, obierając ziemniaki. Pozycja relaksacyjna, jeśli się odpowiednio przygotować, jest całkiem komfortowa. Nogi i tułów tworzą kąt prosty, głowa lekko pochylona nad wiadrem z obierkami, głęboko oddychamy i koncentrujemy się na precyzyjnym skrobaniu. I kiedy już „człowiek-matka” osiąga niemal nirwanę, do kuchni wpada rozpędzony Seweryn. Hamuje zapewne od progu, bo czuć swąd palonej gumy od tenisówek (a może to nie tenisówki, tylko spalony na gumę schab na patelni – efekt uskuteczniania technik relaksacyjnych matki?). W ręce Seweryna plastikowy kubeczek, w kubeczku zwłoki biedronki.
– Synuś, jak mogłeś nie trzeba było nalewać jej wody do kubka!
S.: Nie nalewałem, ale ona sobie tak trochę... popływała.
– POPŁYWAŁA??? To ona już pewnie nie żyje, synku!
S.: Nie, ona żyje, jej się pić chciało!
Ech... niereformowalny jest, na wszystko ma odpowiedź. A tak chciałam mu do uczuć przemówić, żeby zrozumiał i też tak sądził, a nie „bo matka kazała”. Pewien swoich racji opuszcza domowe zaplecze gastronomiczne.
Przed domem mój mąż porządkuje ogród. Na widok zwłok biedronki wygłasza kazanie. W dwuminutowych odstępach lecą też wykłady o chodzeniu boso po trawie pełnej os i o wyciąganiu z warsztatu pełnowymiarowej piły. Postanawiam ratować sytuację, bo jak tak dalej pójdzie, to przerobi program edukacyjny na najbliższą dziesięciolatkę. Jak gdyby nigdy nic skradam się w ich stronę. W tym czasie głowa rodziny w dalszym ciągu wygłasza monolog, tym razem tematyka dotyczy desek i drzazg. Nagle jednak słyszę jego mruknięcie pod nosem: „Jakbym słyszał swojego ojca”.
Hihihi... Najważniejsze samodzielnie wyciągać wnioski!