- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO - Tryumf Życia
- WYCHOWANIE. Dobre życie dobra śmierć
- WYCHOWANIE. Ucieczka od śmierci
- OKIEM RODZICA. Część życia
- ROZMOWA Z... W ułudzie nieśmiertelności
- GDZIEŚ BLISKO. Nie mówię im o cierpieniu
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Rzeczy ostateczne
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- POD ROZWAGĘ. Niejasne energie
- SALEZJAŃSKI RUCH MŁODZIEŻOWY. Drama
- MISJE. List z Kuby
- MISJE. Uczymy się pomagać
- RODZINA SALEZJAŃSKA. Błogosławiony ks. Alojzy Variara
- Z ŻYCIA BŁOGOSŁAWIONYCH ORATORIANÓW
- W ANEGDOCIE
- PLACÓWKI SALEZJAŃSKIE. Lubrza
GDZIEŚ BLISKO. Nie mówię im o cierpieniu
Małgorzata Tadrzak-Mazurek
strona: 11
Na miejsce dotarłam tuż po obiedzie. Na korytarzach dało się jeszcze wyczuć zapach szpitalnej kuchni i słychać było odgłosy wózków zwożących naczynia z sal. Sam budynek szpitala zrobił na mnie przytłaczające wrażenie. Taki nieładny moloch z lat 70. Być może także dlatego, że wielki napis na nim głosił: Centrum Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie.
Patrząc na budynek warszawskiego szpitala onkologicznego, zastanawiałam się, jak wiele cierpienia, bólu i dramatów kryje się za jego murami. Ale też ile nadziei, miłości i... szczęścia. Jak wielu ludzi wychodzi stąd odmienionych nie tylko fizycznie, ale również psychicznie i duchowo. A dla ilu jest miejscem rozstania się z tym światem...
„Proszę sobie nie myśleć, że tutaj umiera o wiele więcej osób niż w innych szpitalach – już w pierwszym zdaniu, jakby w odpowiedzi na moje myśli, tłumaczy ks. Mieczysław Zakrzyński SDB, kapelan szpitalny. – Zadziwię Panią, ale umieralność jest tu o wiele mniejsza niż gdzie indziej. Rak to nie wyrok, choć potocznie tak się myśli. To straszna choroba, ale zdiagnozowana w odpowiednim momencie jest wyleczalna. I tutaj się tę chorobę leczy”.
Ksiądz Mieczysław jest kapelanem w Centrum Onkologii od kilkunastu lat. Spędza tutaj wiele godzin dziennie. Codziennie odprawia w kaplicy szpitalnej mszę świetą, nabożeństwa. Jak sam mówi, prowadzi tutaj taką specyficzną parafię ze szczególnymi parafianami. Niektórzy nie mogą zejść do kaplicy, tych odwiedza w salach. A sal na 10 piętrach jest sporo, więc i czasu zajmuje mu to dużo, ale dla wszystkich stara się znaleźć chwilę. Nie ma dla niego znaczenia, czy ktoś jest wierzący, czy nie, czy jest katolikiem czy innego wyznania. Jest dla każdego, kto sobie tego życzy. Wysłucha, porozmawia. Bo każdy potrzebuje tutaj otuchy i wsparcia. „Nigdy im nie mówię o cierpieniu, bo co ja o nim wiem – mówi z pokorą. – Jeśli widzę, że ktoś sobie nie radzi, to podsyłam mu innego pacjenta, żeby podzielił się swoim doświadczeniem, podtrzymał na duchu”. Sam udziela sakramentów – pokuty, chorych, komunii świetej Czasami delikatnie sugeruje spowiedź, żeby móc z nią jeszcze zdążyć... „Ale nigdy nie nalegam” – podkreśla. Choć pacjenci, którzy odchodzą, zwykle sami o tym wiedzą i są spokojni. Gorzej bywa z rodzinami. To one potrzebują czasami większego wsparcia.
Podczas naszej rozmowy drzwi do kaplicy właściwie się nie zamykają. Wciąż ktoś przychodzi, przyklęka na chwilę, pomodli się, posiedzi... I to nie tylko pacjenci, ale też rodziny i pracownicy szpitala. Większość wchodzących zna ks. Mieczysława. Widać, że nie tylko on jest dla nich, ale także oni i to miejsce dla niego. „Tak, ja też tutaj dojrzałem, nabrałem pokory i nowego spojrzenia i na życie, i na śmierć – tłumaczy. – Tutaj jest też dużo młodzieży, ale mój kontakt z nią jako salezjanina jest zupełnie inny niż np. z młodzieżą w oratoriach. Bo i kaliber troską, i poruszanych problemów jest zupełnie inny. Tutaj się staje w obliczu cierpienia, śmierci, rzeczy ostatecznych. A to przemienia. Także mnie”.
Ksiądz Mieczysław widział tu wiele rozpaczy, buntu, żalu do Pana Boga, ale też wiele prawdziwych nawróceń i na nowo przylgnięcia do Boga. Widział wiele łez, ale też wiele radości. A pewne jest, że nikt stąd nie wychodzi taki sam, jak w chwili przyjścia, także on sam. Zdecydowanie zmienia się hierarchia wartości. Co innego wydaje się ważne i potrzebne. Bo tak naprawdę dopiero w obliczu cierpienia i śmierci jesteśmy w stanie odrzucić to, co zaśmieca nasze życie, zobaczyć, o co troszczymy się niepotrzebnie, co stanowi zbędny balast. I dopiero wtedy żyć w pełni.
Choć dobrze by było móc dostrzec to wcześniej.