- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO - Tryumf Życia
- WYCHOWANIE. Dobre życie dobra śmierć
- WYCHOWANIE. Ucieczka od śmierci
- OKIEM RODZICA. Część życia
- ROZMOWA Z... W ułudzie nieśmiertelności
- GDZIEŚ BLISKO. Nie mówię im o cierpieniu
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Rzeczy ostateczne
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- POD ROZWAGĘ. Niejasne energie
- SALEZJAŃSKI RUCH MŁODZIEŻOWY. Drama
- MISJE. List z Kuby
- MISJE. Uczymy się pomagać
- RODZINA SALEZJAŃSKA. Błogosławiony ks. Alojzy Variara
- Z ŻYCIA BŁOGOSŁAWIONYCH ORATORIANÓW
- W ANEGDOCIE
- PLACÓWKI SALEZJAŃSKIE. Lubrza
ROZMOWA Z... W ułudzie nieśmiertelności
Małgorzata Tadrzak-Mazurek, ks. Andrzej Godyń SDB
strona: 8
Rozmowa z DARIUSZEM KARŁOWICZEM – filozofem i teologiem, prezesem Fundacji Świętego Mikołaja prowadzącej m.in. kampanie społeczne na rzecz hospicjów, autorem książki „Arcyparadoks śmierci”.
Boi się Pan śmierci?
Tak, boję się śmierci, bo jestem daleki od doskonałości chrześcijańskiej. Lęk przed śmiercią jest istotą wszystkich lęków dotyczących utraty dóbr, które wydają nam się ważniejsze niż zbawienie. Wyzbywanie się tych lęków to droga dojrzewania, odkrywania tego, co w naszym życiu najważniejsze. To dlatego starożytna formuła filozofii, czyli drogi do doskonałości, była ćwiczeniem w śmierci. Nie chodziło o to, że oni przeprowadzali ćwiczenie z umierania. Zasadniczym celem tego ćwiczenia było odkrywanie, że w porządku dóbr są rzeczy ważniejsze od ludzkiego życia. Zarzucano im, jak później chrześcijanom, że są masochistami rozmiłowanymi w śmierci. Nic bardziej błędnego. Jest to pewien rodzaj moralnej postawy, która wyrasta ze świadomości, że umrzemy. W tradycji antycznej człowiek moralny to jest człowiek uważny, który zdaje sobie sprawę z tego, że każda chwila jest ważna, piękna, doniosła i niepowtarzalna, że jest unikalną okazją istotnego wyboru. Kiedy oglądałem spektakl o wampirach w teatrze „Roma”, to pomyślałem, że legenda o nich pokazuje tragizm losów w sytuacji, w której śmierć zostaje wyrzucona z życia, czyli na pozór raj – sto procent hedonizmu i sprzyjających okoliczności: brak chorób, brak śmierci. Wampir powinien być więc uosobieniem szczęścia. Tymczasem w tradycji europejskiej jest postacią tragiczną, bo żyje w świecie, w którym nic nie ma wagi ani smaku. Gdy człowiek żyje wiecznie, do niczego nie musi się spieszyć, nic zmieniać, nic nie ma sensu, nic nie jest ważne.
Co się stało, że w naszej kulturze przestaliśmy się konfrontować ze śmiercią?
To jest taki wielki eksperyment szukania innej drogi. Ona zawsze była obecna, ale na marginesie. A teraz stała się wiodąca. Co się stało? Jest oczywiście wiele przyczyn, mnie jednak bardziej interesuje, jak temu ciśnieniu poddaje się Kościół. Zastanawiające jest, dlaczego tak łatwo się poddajemy. Muszę powiedzieć, że ze smutkiem przyjmuję np. zmianę nazwy „ostatnie namaszczenie” na „sakrament chorych”, bo widzę w tym przejaw lęku przed głoszeniem prawdy o śmierci, która jest dzisiaj jedną z bardzo ważnych misji Kościoła.
Bo to ze swej istoty jest sakrament chorych i nie musi być ostatni…
Zgoda, ale przygotowanie do śmierci jest czymś, co można czynić całe życie. W tym zastrzeżeniu też widać ów lęk. Jan Paweł II od pierwszego dnia swojego pontyfikatu jako rodzaj ćwiczenia duchowego spisywał swój testament. To forma ćwiczenia, w którym medytujemy własną śmiertelność i wynikające z tego skutki. Piękne skutki, czyli imperatyw miłości, bo jak to ujął ks. Jan Twardowski – trzeba się śpieszyć kochać ludzi. To jest najważniejszy wniosek chrześcijański wynikający z faktu śmiertelności.
Piękne skutki i bardzo piękna obietnica w chrześcijańskiej wizji wieczności, więc skąd taka ucieczka świata przed śmiercią?
Jej motorem jest rzecz, której doświadczamy wszyscy, i o której pisał św. Paweł: że wszyscy boimy się pomrzeć. W jego tekstach znajdujemy rodzaj marzenia, by być tym ostatnim pokoleniem chrześcijan, którzy pójdą na sąd, nie musząc umierać. To jest zrozumiałe, ludzkie i nie należy się tego wstydzić. Pytanie, co z tym robimy. Można przyjąć, że lęk przed śmiercią jest ważnym motorem duchowej przemiany, odkrywania naszego człowieczeństwa, szansą na doskonalenie się. Jesteśmy zdolni ten lęk sublimować w moralność, miłość. Rozumieć, że jest impulsem, który nam pomaga przekraczać siebie. Ale można też przyjąć go po zwierzęcemu i przed nim uciekać w kłamstwa. Jednym z nich jest uciekanie przed prawdą, że wszyscy pomrzemy, podczas gdy tylko życie moralne oparte na prawdzie daje sensowne skutki. Droga ucieczki od śmierci jest dość długa. Temat „parował” z tradycji europejskiej już od końca XIX w. Zaprzestano drukować podręczniki o przygotowaniu do śmierci, temat znikał z kazań i pojawiła się rosnąca dyskrecja wokół tematu śmierci. W „Czarodziejskiej górze” Tomasza Manna pięknie jest uchwycona ta rosnąca wstydliwość umierania. Wiatyk, który się chyłkiem przemyka tylnymi drzwiami, żeby go nikt nie zobaczył. Jest to pewna figura stanu ducha Europy. To jest taki pierwszy etap – chowanie śmierci za parawan.
A drugi?
Drugi to współczesne wypieranie śmierci. To się wydaje paradoksalne, bo każdy może powiedzieć, że wystarczy włączyć telewizję, by zobaczyć setki trupów. Cóż tu zatem mówić o uciekaniu od śmierci. Tylko, że po chwili namysłu każdy łatwo się zgodzi, że ta nieprawdopodobna inflacja trupów to jest pewna strategia czynienia z tematu śmierci karnawału. Ta karnawalizacja sprawia, że śmierć staje się nierzeczywista, niedotycząca mnie – jest śmiercią cudzą i nieprawdziwą. Wzorcem tego, co się stało ze śmiercią, jest figura „bonusa”, kolejnego „życia” w grach komputerowych. Jeśli natomiast wziąć kolorowe pisma, to temat śmierci tam nie istnieje. Tam nawet nie istnieje temat przemijania – na wszystko są cudowne specyfiki: czas nie mija, twarz się nie marszczy, liść nie więdnie…
Dlaczego śmierć, cierpienie, żałoba stały się takie wstydliwe?
Bo żyjemy w czasach bardzo dynamicznie rozwijającej się religii ciała idealnego. To bardzo dziwaczna religia, ale religia – łączy się z kultem czegoś, co jest nieempiryczne, bo to ciało idealne wcale nie jest naszym ciałem. Zresztą to religia niezwykle ponura, bo wpędza swoich wyznawców w straszliwą depresję, natomiast jest parodią religii w ścisłym sensie – ma wszystkie atrybuty i formy religii. Posiada ascezę, przy której chrześcijańska asceza to coś niezauważalnego. Proszę sobie wyobrazić, co zrobionoby w mediach z proboszczem, który np. zaleciłby wiernym czterdziestodniowy post o chlebie i wodzie. A proszę wziąć jakieś pismo kobiece i tam się pisze o takich praktykach ascetycznych zupełnie swobodnie. Mamy całą hagiografię bożyszcz z ich wzlotami i upadkami: ta przytyła, tamten schudł, sflaczało mu, później sobie podciągnął… To wszystko jest w kółko opowiadane, wokół tego mamy życie „duchowe” – z siłowniami, klubami fitness, odżywkami itp. No i wreszcie mamy rozdźwięk między rzeczywistością empiryczną własnego ciała i ideałem, do którego dążymy z dynamizmem, który buduje każda forma życia religijnego. Tyle tylko, że ona tutaj jest tragiczna, bo ta akurat religia zbudowana jest na kłamstwie. Na gruntownym kłamstwie o możliwości nieśmiertelności ciała empirycznego i możliwości zbawienia. Te dwie obietnice są niemożliwe do zrealizowania, bo niezależnie od doskonałych technik i tak te procesy następują, więc jest to religia, która wprawia swoich wiernych w straszliwą frustrację.
Ciągle powraca pytanie o przyczyny…
Jeśli mówię ze smutkiem o obserwacjach, jak choćby o tym, że Kościół wycofuje się na tym polu, to także dlatego, że zaczęto bać się głosić memento mori: umrzemy, więc trzeba się do tego przygotować, w pewnym metaforycznym sensie ostatnie namaszczenie trzeba przyjmować w każdą niedzielę. Za to opowiada się: chodźmy pograć w piłkę, zajmijmy się zdrowiem, zaangażujmy się społecznie. Ten lęk jest więc obecny. Nie lekceważę tych rzeczy w ich aspekcie terapeutycznym, ale mówię o kierunku, w którym zmierza kultura. Dlaczego tak się dzieje? Nie wiem, nie mam na to gotowych prostych odpowiedzi.
To może sformułujmy pytanie inaczej – czy coś z tym można zrobić? Bo ta rozmowa staje się trochę pesymistyczna.
Nie mam rad makro, ale też nie mam wrażenia, że to jest jedyna możliwa wersja rozwoju wydarzeń. Chrześcijanie są ludźmi wolnymi właśnie dlatego, że nie są fatalistami. Jedną z najgłębszych istniejących dzisiaj manifestacji tradycji filozoficznej przygotowania do śmierci i zarazem upodobniania do Boga jest ruch hospicjów domowych – bardzo prężny i obecny w różnych obszarach. Ruch, który bierze się ze świadomości konieczności śmierci i właściwej postawy wobec niej. To zdumiewające, bo strategia, o której mówimy, jest strategią przede wszystkim kłamstwa. Po pierwsze mówimy, że nie ma śmierci w ogóle, po drugie udajemy przed chorymi, że nie umrą. A tymczasem trzeba odważnie myśleć o własnej śmierci, by pomagać umierać innym.
Powinno się rozmawiać z dziećmi o śmierci?
Tak, oczywiście. Dzieci są bardzo mądre. Wstrząsającym przeżyciem była dla mnie lektura wspomnień umierającego chłopca w jednym z warszawskich szpitali, który odgrywał przed swoimi rodzicami komedię zdrowiejącego dziecka, bo widział, że są tak przerażeni jego umieraniem, że nie tylko nie szukał w nich oparcia, którego nie miał szans otrzymać, ale starał się ich pocieszać. Ci rodzice de facto skazywali go na straszliwą samotność. To mocne świadectwo tego, co robimy bliźnim, przez to, że tak boimy się śmierci. Jeśli człowiek jest istotą społeczną, to nie jest nią mniej, kiedy umiera. To nie jest tak, że wtedy możemy być zamknięci, odizolowani, samotni i jeszcze otoczeni szczelnym pierścieniem kłamstwa: kłamiących lekarzy, kłamiących bliskich. Stąd też moje głębokie przekonanie, że to właśnie ta postawa jest motorem eutanazji, selektywnej aborcji, ruchów eugenicznych.
A nie jest tak, że usłyszawszy prawdę, człowiek przestaje chcieć żyć?
Nie. Mówiąc prawdę, nie trzeba odbierać nadziei. Medycyna nie daje stuprocentowej pewności. Lekarz mówi o rzetelnych rokowaniach. Nie trzeba odbierać nadziei komuś, kto chce tą nadzieją żyć, natomiast jest głęboką nieuczciwością i pozbawieniem człowieka szansy na godną śmierć, jeśli nie mówi mu się prawdy, jeśli w sytuacji, w której wszystkie dane medyczne wskazują, że życie się skończy, twierdzi się, że będzie znakomicie. Człowiek chce się pojednać z Bogiem, z ludźmi, nawet małe dziecko chce załatwić swoje sprawy z Bogiem i ludźmi, np. przekazać rowerek bratu.
Obietnica nieba wystarczy?
Żadne pocieszenie nie znosi faktu realnej nieobecności. Nadzieja na nieśmiertelność nie unieważnia problemu. Taki teolog moralista staje sobie z kredą przy tablicy i rysuje: C jak człowiek, B jak Bóg, Ż jak życie wieczne i proszę bardzo – nie ma problemu. To oczywiście bujda. Jeśli odchodzi ktoś, do kogo się przytulamy, w czyje oczy pragniemy patrzeć, z kim lubimy rozmawiać, to jest straszne cierpienie i ogromna strata. Nadzieja życia wiecznego daje nam pociechę, ale nie znosi tej prawdy, więc żałoba mieści się w chrześcijańskim rozumieniu śmierci. Chrześcijańska pociecha to nie pastylka znieczulająca, ale głębokie przeświadczenie metafizyczne.
A czy to nie jest paradoks, że społeczeństwa, które tak walczą o zniesienie kary śmierci, jednocześnie praktykują aborcję na niespotykaną nigdy w historii skalę i legalizują eutanazję?
Ewolucja prawa dotycząca kary śmierci to bardzo skomplikowany proces. Nie chciałbym otwierać tego wątku. Z zagadkowych przyczyn we współczesnej kulturze morderca jest kimś ciekawszym od ofiary. W przypadku eugeniki i eutanazji sądzę, że chodzi o potworny lęk przed przyswojeniem myśli, że religia ciała idealnego ma tragiczne pęknięcia. Impet tej religii polega na wypieraniu myśli, które są z nią niezgodne. Doskonale było to widać przy nieprawdopodobnym zgorszeniu, jakim z świat przyjmował niedołęstwo i umieranie Jana Pawła II. Trzęsący się starzec ze strużką śliny płynącą z ust, połykający końcówki wyrazów był wielkim zgorszeniem dla świata. Iluż ja słyszałem zacnych ludzi, którzy mówili o tysiącu bardzo ważnych spraw: że sparaliżowany jest system zarządzania nominacji biskupów itp. Tak naprawdę świat marzył, żeby ten człowiek wyniósł się z zasięgu wzroku, zabrał swoją starczość i niedołęstwo. To wywoływało paroksyzmy nienawiści.
Jednocześnie wiele starszych i chorych osób mówiło, ile im to daje nadziei.
Bo to niosło ogromną pociechę. To było świadectwo, że godność ludzka nie kończy się z chwilą utraty jakości życia. Religia ciała idealnego mówi, że życie jest przedmiotem konsumpcji. Jeśli jest przyjemnie i jakość jest zachowana, to jest dobrze, jeśli nie, to je likwidujemy, ale też nie przeszkadzamy innym konsumentom, żeby ktoś rozklekotany o niskiej jakości życia nie psuł nam przyjemności. Ktoś może powiedzieć: cóż w tym złego? Ludzie uprawiają sport, jedzą zdrowiej, żyją dłużej, nie czepiajcie się z tymi waszymi nudnymi opowieściami. O co wam chodzi? Otóż chodzi nam o to, że obietnica, którą składacie, jest łajdacko załgana. Namawiacie ludzi na coś, co istocie ich niezwykle głęboko unieszczęśliwia. Kłamiecie. Mówicie, że będzie wesoło, pogodnie i fajnie, a jest tragicznie dla znacznej części tych, którzy przyjmują waszą obietnicę. To po pierwsze, a po drugie bezwzględnie wykluczacie tych, którzy nie są w stanie sprostać waszym podstawowym wymaganiom: starców, niepełnosprawnych, chorych, tych, którzy psują zabawę. W reklamach starzy ludzie zachowują się jak młodzieniaszkowie. Starość jest wartościowa, o ile jest innym rodzajem młodości.
Dokąd prowadzi cywilizacja śmierci?
Filozof, np. Platon, powiedziałby, że do nieszczęścia. Osobistego i zbiorowego. Chrześcijanin powiedziałby – do potępienia będącego skutkiem okrucieństwa wobec bliźnich i siebie.
Czy Halloween zastąpi nam Święto Zmarłych?
Niewątpliwie Halloween w postaci, w jakiej widzimy go w mediach, jest elementem karnawalizacji śmierci, która unieważnia wielką moralną naukę, jaką daje Dzień Zaduszny. Starożytni rabini wysyłali uczniów na pogrzeb, przekonani, że nie ma mądrzejszej lekcji, której mogliby udzielić. Polska tradycja tej lekcji udziela nam co roku. To nie tylko tradycja. Medytacja śmierci jako rytuał wspólnoty to wydarzenie niezwykłe ważne. Jeśli je zamienimy w dyskotekę, to jesteśmy idiotami. Choć jestem spokojny – chrześcijaństwo, z dwoma tysiącami lat doświadczeń, nie takie obyczaje chrystianizowało. Tradycją chrześcijan nie jest walka z innymi formami kultury, ale ich pogłębianie.