- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO - Chleb życia
- WYZWANIA
- Spotkanie ze św. Dominikiem Savio
- ROZMOWA Z... Fascynujący radykalizm
- DUCHOWOŚĆ. Mistycyzm codzienności
- GDZIEŚ BLISKO. Pielgrzymka po Polsce
- WYCHOWANIE. Religia w wychowaniu
- WYCHOWANIE. Dojrzałość osobowa
- OKIEM RODZICA. Najlepszy Przyjaciel moich dzieci
- POD ROZWAGĘ. Mózg ubóstwiony czyli o supernauczaniu
- SALEZJAŃSKI RUCH MŁODZIEŻOWY. Dzień patrona
- MISJE. Historia Józefa
- RODZINA SALEZJAŃSKA. Zmiana warty w inspektorii warszawskiej
- PLACÓWKI SALEZJAŃSKIE. Poznań wspólnota Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny
OKIEM RODZICA. Najlepszy Przyjaciel moich dzieci
Ewa Rozkrut
strona: 15
Czuję się odpowiedzialna za rozwój duchowy swoich pociech i bardzo chciałabym, aby moje dzieci w przyszłości nie straciły kontaktu z Jezusem. Z pewnością nie jestem odosobniona w trosce o wiarę własnych dzieci, które dorastając, dokonują własnych wyborów. Muszę pomóc im na tyle ukształtować relację z Bogiem, by w przyszłości, gdy mnie już przy nich nie będzie, zawsze w niej odnajdywały rozwiązania i siłę. Pomoc dzieciom w zaprzyjaźnieniu się z Jezusem na całe życie to jedno z najważniejszych, jeśli nie najważniejsze zadanie stojące przede mną jako rodzicem.
Tak do końca nie wiem, jaki uzyskam efekt, ale starania zaczęłam już wówczas, gdy dzieci były bardzo małe. Podczas własnej modlitwy zwykle trzymałam malucha w ramionach. Nawet gdy dziecko niewiele rozumiało z tego, co działo się wokół, to dorastało w przekonaniu, że uczestniczy w czymś ważnym.
Od najwcześniejszych lat uczyłam je odróżniania dobra od zła. Wykorzystywałam niemal każdą nadarzającą się okazję (zabawy, oglądanie filmów, czytanie książek), aby pokazywać, co w danej sytua-cji jest dobrem, a co złem, wyjaśniając, dlaczego jedno zachowanie jest pożądane, a drugie wręcz przeciwnie. Z czasem młodsze dzieci uczyły się tego od starszego rodzeństwa, nie tylko poprzez naśladowanie, ale także poprzez rozmowy.
Ważne okazało się darowywanie dzieciom bezwarunkowego przebaczenia, szczególnie w odniesieniu do sakramentu pojednania (o wiele łatwiej było wytłumaczyć, o co w nim chodzi). Dzieci, znając słodycz przebaczania otrzymanego bez żadnych warunków, nie tylko starały się to naśladować, ale uwierzyły w przebaczanie Jezusa.
Zachęcałam także dzieci do czytania Pisma Świętego. Gdy pierwsza trójka była w wieku przedszkolnym, to czytaliśmy im po wieczornej modlitwie rozdział z Pisma Świętego dla dzieci. Lubiły te chwile, z czasem zapraszaliśmy nawet do czytania odwiedzających nas wieczorem gości. Przeżycia były niezwykłe, szczególnie dla gości, jak się później przyznawali. Teraz praktykuję to z młodszym trojgiem dzieci, także są zadowolone i z niecierpliwością czekają na kolejne fragmenty.
Inną dobrą metodą poznawania życia Jezusa okazało się odgrywanie scenek. Scenariusz zwykle był prosty. Ważny za to był kostium i scenografia. Pamiętam, gdy podczas świąt Bożego Narodzenia przygotowaliśmy rodzinne jasełka. Role odgrywały dzieci, a kilka zostawiliśmy dla gości. Przeżycia były niebywałe, każdy starał się dobrze wypełnić swoje zadanie.
Oczywiście pozostaje jeszcze zachęta do uczestnictwa w nabożeństwach w kościele. Kiedy dzieci były małe, nie byłam rygorystyczna. Natomiast dla pociech w wieku szkolnym jedynym usprawiedliwieniem jest choroba. Kiedy widziałam niechęć do wzięcia udziału w eucharystii, zwykle o tym rozmawialiśmy. Niejednokrotnie okazywało się, że dzieci po prostu się nudzą, bo nie rozumieją, co się dzieje. Zatem prostymi słowami opowiadałam, jak sama przeżywam poszczególne momenty mszy świętej. Tłumaczyłam, dlaczego jest dla mnie ważne spotkanie z Jezusem w kościele.
Z reguły wyciszały się emocje. Mój spokój i zgoda na to, że mogą mieć negatywne uczucia zwiazane z uczęszczaniem do kościoła, były najlepszym sposobem na rozwiązanie problemu.
Tak naprawdę to mogę zrobić niewiele, resztę zostawiam Bogu i ufam, że nie pozwoli moim dzieciom odsunąć się od Niego. Codziennie o to Go proszę.