- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO - Matka dla Kościoła
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE - Wychowanie sprawą serca
- WYCHOWANIE - Tato
- WYCHOWANIE - Uwagi psychologa
- GDZIEŚ BLISKO - Ignacew Boys
- ROZMOWA Z... - Spragnieni ojcostwa
- PLACÓWKI SALEZJAŃSKIE - Kielce
- RODZINA SALEZJAŃSKA - Spotkanie Współpracowników w Zagrzebiu
- W ORATORIUM – Sposób na sportowy wieczór
- W ORATORIUM – Etapy wzrostu w grupie IV
- MISJE – Zwyczajny dzień
- MISJE – Wycinek Afryki
- DUCHOWOŚĆ - Obraz Boga
- DUCHOWOŚĆ – Dlaczego tak późno
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO – Wystarczy z nimi być
- Błyskawiczny Kurs Modlitwy
- Salezjańska Szkoła Organowa w Szczecinie
MISJE – Zwyczajny dzień
ks. Paweł Skolasiński SDB
strona: 16
Jestem misjonarzem, salezjaninem i pracuję w Afryce w Malawi. Chciałbym się z Wami podzielić tym, czym żyję tutaj. Tak na gorąco. Np. w ostatnią niedzielę wieczorem wróciłem do misji po dwudniowym pobycie w buszu, zakończonym chrztem 45 dzieci.
Byłem naprawdę nieźle zmęczony, a tu przychodzi kobieta i mówi, że jeden chory prosi o Komunię. Niestety musiałem odmówić, bo był już wieczór, a tu oznacza to, że za 15 minut będzie zupełnie ciemno, deszcz, więc motorem nie będzie można w zasadzie trafić. Powiedziałem, że przyjadę nazajutrz.
Emanuel
Ten chory to właściwie staruszek. Poznałem go przed rokiem, kiedy odwiedzałem chorych. Powiedzieli mi wtedy, że jest w krytycznym stanie. Po 20 minutach marszu, gdy ścieżka pomiędzy dwumetrową trawą się prześwietliła, ujrzałem obejście. Dom kryty strzechą, w pobliżu ogrodzenie z trawy i bambusa
(miejsce na kąpiel) i kuchnia, czyli zabudowa również kryta strzechą. Przed domem zobaczyłem postać leżącą na słomianej macie. Postać nadzwyczaj wychudzoną. Nie dawałem temu mężczyźnie wielu dni życia. Pomodliliśmy się jednak, udzieliłem mu sakramentów Namaszczenia Chorych i Komunii.
Później, jak to mam w zwyczaju, pożartowaliśmy. Miał na imię Emanuel. Rozruszał się trochę i ożywił. Wracałem jednak do domu nie w humorze, jak zwykle, gdy ktoś mi się wymyka w stronę śmierci.
Jakiś czas później, jadąc do innego chorego z Sakramentami, dostałem wiadomość, że w wiosce zamieszkał ze swoim bratem nowy katolik. Postanowiłem go odwiedzić. W pewnym momencie musiałem pozostawić samochód i udać się pieszo. Doszedłem do wioski,
czyli kilku domków w luźnej zabudowie. I oczom moim ukazał się Emanuel. Ale jakże teraz inny! Pełen życia, nabrał kształtów i kolorów i powiedział, że zawdzięcza to... Jezusowi. Jego starszy brat przywitał mnie bardzo serdecznie, ze łzami w oczach. Znowu pomodliliśmy się, po czym Emanuel zaczął opowiadać swoją historię. Kiedy zapytałem, jak to jest, że brat anglikanin, a on katolik, opowiedział, że dawno temu mieszkał w stolicy, a rodzina tradycyjnie już modliła się w kościele anglikańskim. Pewnego razu jednak on postanowił wejść do Kościoła katolickiego, bo usłyszał dobiegający stamtąd głos chóru. I już tak zostało. Przeszedł przez katechumenat i został katolikiem, z czego jest bardzo dumny. Gdy udzielałem mu Komunii, płakał.
Z Jezusem w drogę
To było kiedyś, a teraz prosi mnie, żebym przyjechał z Komunią. Jest poniedziałek i od rana mży. Jest pora deszczowa. Wiem, że samochodem nie ma możliwości dojechania do niego. Skoro jednak poprosił o Komunię, musi się czuć naprawdę źle. Ubrałem więc gumowce, kurtkę, stare, zniszczone spodnie. W kieszenie schowałem owiniętą w folię szkatułkę z Najświętszym Sakramentem oraz modlitewnik. I w drogę.
Już po 5 kilometrach spodnie powyżej gumowców były przemoczone, no i kurtka również zaczęła przemakać. Kask z plastikową szybką na oczy pokrył się skroploną wodą, prawie nic nie widać, musiałem zwolnić do 60 km/h. Po kilkunastu dalszych kilometrach pożegnanie z asfaltem, zaczyna się od razu błotnista, pełna kałuż droga. Gdy motor zarzuciło, podparłem się nogą. Poczułem przeraźliwy ból w kolanie, ale postanowiłem, że jadę dalej. Pomału, bardzo pomału.
Trzeba w pewnym miejscu przejechać po błotnistej skarpie, z obu stron stawy wypełnione wodą, gdzie ludzie sadzą ryż. Za tą skarpą szeroka na 30 cm ścieżka pnie się pod górę. Jakoś przebrnąłem, dojechałem do wioski. Starszy brat Emanuela czytał właśnie Pismo św. W okolicy kręciło się troje dzieci, które widząc mnie, podeszły z ciekawości.
Weszliśmy do domu. Gliniana lepianka, z urządzeń zauważyłem jedynie łóżko, na którym leżał chory. Próbował się podnieść, ale nie dawał rady. Odezwałem się, rozpoznał głos i od razu poczuł się lepiej. Trochę pożartowaliśmy, powspominaliśmy i przyszedł czas na modlitwę i przyjęcie Komunii. W izbie były dzieci, dwie kobiety, straszy brat, no i Emanuel, który za mną klęczał z nisko pochyloną głową.
Udzieliłem Komunii Emanuelowi, po czym błogosławieństwa wszystkim, no i w drogę
powrotną.
Świadkowie wiary
Byłem urzeczony. Już nie straszny mi byk deszcz, przemoczenie, ból w kolanie. To, co tam zobaczyłem, przyćmiło wszystko. Swiadkowie wiary, prostej, ale zdolnej góry przenosić. Ludzie nienarzekający, pomimo że w domu nie było właściwie niczego. To są właśnie nasze Podniesienia. Ot, taki sobie zwyczajny dzień. Sporo się już takich dni uzbierało, dlatego mogę śmiało powiedzieć, że tutaj wiara moja wzrasta właśnie dzięki takim prostym ludziom.