- Zalecam miłość, cierpliwość, łagodność
- Od redakcji
- Wolontariusze pomagają zmienić świat
- Sudan: Buduje mnie wiara tych ludzi
- Zambia Niech i Tobie mały Joseph dodaje sił
- Peru Pierwsza linia walki między światem biedy a marzeniami o lepszym jutrze
- Mieliśmy jeden cel – dobrze wychować nasze dzieci
- Prezenty, nagrody i wychowanie. Dzieci i młodzież mają prawo do wielkiej miłości ze strony dorosłych, a nie do otrzymywania wielkich prezentów.
- Prezenty pod choinkę
- Nauczyciel: Zmęczony, ale nie wypalony
- Nie możemy być po dwóch stronach
- FaceBóg
- Boże Narodzenie słodkie jak miód
- Wolontariat księdza Bosko
- New Age w miejsce po chrześcijaństwie
- Czego chce od nas papież Franciszek
Zalecam miłość, cierpliwość, łagodność
Pascual Chávez Villanueva
strona: 2
Naciskałem na to, by pozostać wiernym naszemu stylowi wychowania. Wiele lat doświadczenia wykazało jego skuteczność. Podczas gdy Zgromadzenie Salezjańskie się rozszerzało w wielu krajach, byłem coraz bardziej przekonany o tym, że system prewencyjny musi stać się naszym nieodzownym dziedzictwem, ośrodkiem, wokół którego będzie się skupiać i z którego będzie czerpać specyficzną tożsamość nasza obecność wychowawcza. Jako założyciel czułem się odpowiedzialny za tę jedność zamiarów i działań.
Czwarty ślub salezjański
Na początku, i z racji pewnych uwarunkowań, któ¬rych nietrudno się domyślić, ten styl wychowawczy był ściśle zespolony z moją osobą. System prewen¬cyjny nie był owocem studiów akademickich, ale – doświadczenia duchowości i wychowania. Moim salezjanom nie przekazałem naukowego tekstu, opra¬cowanego za biurkiem. Przekazałem im moje uko¬chanie młodzieży, ofiarowałem świadectwo doświad¬czenia życia. System prewencyjny oznaczał wartości, w które zawsze wierzyłem, i które kierowały mną także w chwilach trudności, niepewności i próby.
Nie zawsze byłem w pełni zrozumiany, nawet przez niektórych z moich salezjanów. Widziałem ich do¬brze przygotowanych, uważnych i wspaniałomyśl¬nych; zdolnych do ofiar, także heroicznych. Jednak niektórzy mnie rozczarowali. Pamiętam taki oto przypadek. Było to w 1885 roku. Już prawie że ślepy, z nogami okrutnie nabrzmiałymi, zmierzałem do kresu mojego życia. 593 salezjanów (przeszło 200 pewnych siebie młodzieńców miało się nimi stać!) było już rozsianych po Włoszech, Francji i Hiszpa¬nii. Od 10 lat byliśmy w Ameryce Południowej, naj¬pierw w Argentynie, a potem w Urugwaju i na koniec– w Brazylii. Granice się poszerzały: ogromne pole pracy, niewyobrażalne poświęcenie i wyzwania, którym trzeba było stawić czoła. Wtedy do Turynu docierały niepokojące listy. Nie były one kierowane do mnie, ale do niektórych przełożonych. Jakieś wiadomości krążyły po korytarzach Valdocco: jakieś półsłówko, jakaś przerwana rozmowa, gdy się poja¬wiałem, jakiś list, który nagle ,,zniknął” tajemniczo przed moimi oczyma... Aż w końcu dotarło to do moich uszu. Dowiedziałem się z wielkim smutkiem i rozczarowaniem, że w niektórych domach w Ar¬gentynie, zwłaszcza w Almagro, nie wychowywano już zgodnie z systemem prewencyjnym. Przewa¬żała tam surowa pedagogika, która nie szczędziła kar, także cielesnych. Musiałem zająć stanowisko. Napisałem trzy listy: pierwszy do biskupa Cagliero (był biskupem dopiero od kilku miesięcy!), drugi do ks. Costamagna (dyrektor z Almagro) i ostatni do pewnego młodego księdza. Zrezygnowałem z zajęcia surowego stanowiska. Pisząc do drogiego i zawsze kochanego księdza Costamagna, przypomniałem mu, że system prewencyjny jest naszym własnym. To nie był mój kaprys czy moja ,,obsesja”; chodziło tu o obronę i podtrzymanie nieodłącznego elemen¬tu naszej pedagogii. Zalecałem miłość, cierpliwość, łagodność i prosiłem, by każdy salezjanin był przyja¬cielem wszystkich. Był gotowy do przebaczenia i nie przywoływał spraw już wybaczonych. Były to małe uwagi, przyprawione tym tonem ducha rodzinnego, który pozwala przyjmować także te obowiązki, które na pierwszy rzut oka wydają się trudne, lub upo¬mnienia, które mogłyby prowadzić do zniechęcenia.
Dowiedziałem się, że wielu moich współbraci w Argentynie zrobiło kopie tych listów i pozostało wiernymi wskazaniom w nich zawartymi. Więcej, niektórzy z nich poczuli się spontanicznie zobligo¬wani, składając coś w rodzaju ślubu, do życia syste¬mem prewencyjnym (jakby ten był czwartym ślubem salezjańskim) i odnawiali go każdego miesiąca.
Z tym samym sercem
Zawsze tak postępowałem. Kiedy w 1872 r. powstał Instytut Córek Maryi Wspomożycielki, nie mogąc zapewnić im tej asystencji, którą uważałem za konieczną, zwłaszcza na początku, wysłałem do Mornese salezjanina, do którego miałem pełne zaufanie, ks. Cagliero. Dostał konkretne wskazanie: Znasz ducha naszego oratorium, nasz system prewencyjny i tajemnicę tego, jak być kochanym, słuchanym i zyskać posłuszeństwo młodych, kochając wszystkich i nie upokarzając niko¬go, towarzysząc im dzień i noc z ojcowską czujnością, cierpliwą miłością i stałą łagodnością.
Tak czyniąc nie chciałem zdusić indywidualnej inicjaty¬wy, a tym bardziej poprzeć monotoniczne powtarzanie zachowań i działań. To, co było dla mnie ważne, to położenie nacisku na charyzmat naszego stylu na polu wychowania, na wierność systemowi prewencyjnemu, aby towarzyszyć młodym w ich procesie wzrastania, żyjąc miłością, która umie dać się pokochać.
W lutym 1885 roku, pisząc do biskupa Cagliero, podsu¬mowałem całą pracę wychowawczą w jednym lapidar¬nym zwrocie, potwierdzonym jednakże moim długimi pozytywnym doświadczeniem: Spraw, by cię kochano, a nie się ciebie bano.
Rozkwitały w moim umyśle i moim sercu tajemnicze słowa, które usłyszałem we śnie 60 lat temu, a których nigdy nie zapomniałem: Nie pięściami, ale łagodnością i miłością będziesz musiał pozyskać tych swoich przy¬jaciół. Teraz już wszystko zrozumiałem!