- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Jezus – Dobra Nowina
- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Jezus – Dobra Nowina
- WYZWANIA
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE - SYSTEM ZAPOBIEGAWCZY. Kto kocha swoje dziecko wysyła je w świat
- WYCHOWANIE - SYSTEM ZAPOBIEGAWCZY. Kto kocha swoje dziecko wysyła je w świat
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. ROZSTANIE owoc dojrzałej miłości
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. ROZSTANIE owoc dojrzałej miłości
- WYCHOWANIE - RODZICIELSKA TROSKA. Przygotowanie do samodzielności
- WYCHOWANIE - RODZICIELSKA TROSKA. Przygotowanie do samodzielności
- WYCHOWANIE - Z DRUGIEJ STRONY. Potrzeba opuszczenia gniazda
- WYCHOWANIE - Z DRUGIEJ STRONY. Potrzeba opuszczenia gniazda
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Pragnienie dobra do samego końca
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Pragnienie dobra do samego końca
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- ROZMOWA Z... Przypinanie skrzydeł
- ROZMOWA Z... Przypinanie skrzydeł
- GDZIEŚ BLISKO. Opuści człowiek ojca i matkę
- GDZIEŚ BLISKO. Opuści człowiek ojca i matkę
- POD ROZWAGĘ. Biorezonans
- POD ROZWAGĘ. Biorezonans
- POKÓJ PEDAGOGA. Samodzielne dojazdy
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
- POKÓJ PEDAGOGA. Samodzielne dojazdy
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
- ZDROWA MEDYCYNA. Leczenie terminalne
- ZDROWA MEDYCYNA. Leczenie terminalne
- MISJE. Jestem Bogu i ludziom winny ten wysiłek
- MISJE. Jestem Bogu i ludziom winny ten wysiłek
- MISJE. Wystarczy tylko jeden
- MISJE. Wystarczy tylko jeden
- WEŹ KSIĘGĘ PISMA ŚWIĘTEGO. BIBLIA księga o naszym życiu
- WEŹ KSIĘGĘ PISMA ŚWIĘTEGO. BIBLIA księga o naszym życiu
- DUCHOWOŚĆ. Ofiarowanie Syna
- DUCHOWOŚĆ. Ofiarowanie Syna
- PRAWYM OKIEM. Jak walczyć o krzyże?
- PRAWYM OKIEM. Jak walczyć o krzyże?
GDZIEŚ BLISKO. Opuści człowiek ojca i matkę
Małgorzata Tadrzak-Mazurek
strona: 12
Któregoś dnia Wiolecie zmieniono plan zajęć w szkole. Okazało się, że będzie miała dwie dodatkowe lekcje. Niestety nie zdążyła zatelefonować do mamy i uprzedzić jej, że nie będzie jej w tym czasie pod telefonem… Kiedy skończyła zajęcia od razu z niepokojem sprawdziła telefon – miała sześć nieodebranych połączeń. Wszystkie od mamy.
Oddzwoniła do razu, a mama, jak zwykle w takich razach, popłakała się z ulgi, że nic złego się nie stało. Dopiero, uspokoiwszy mamę, Wioleta mogła (już z włączonym telefonem) pójść odebrać syna z przedszkola, zrobić po drodze zakupy i szybko wrócić do domu, bo jeszcze ją dziś czekało sprawdzanie klasówek.
Wybór żony, wybór męża
Wioleta jest mężatką od dziesięciu lat. Mieszka 200 km od swojej mamy, ale i tak każdego dnia musi ją informować o wszystkim – gdzie idzie, z kim się spotyka, co ugotuje na obiad, czy założyła czapkę, bo jest mróz... Mąż już się właściwie do tego przyzwyczaił, choć nie było to proste. Najbardziej doskwiera to jednak samej Wiolecie. Jest nerwowa, niecierpliwa i zmęczona. Ale nie potrafi sobie z tym poradzić. Za każdym razem, kiedy próbowała choć trochę się uniezależnić, mama od razu była chora. Raz nawet rzeczywiście trafiła do szpitala. Więc Wioleta już nie próbuje, choć wciąż sobie obiecuje, że kiedyś coś z tym zrobi, że tak dłużej być nie może…
Marek, choć ma żonę i dwóch nastoletnich synów, tak naprawdę wciąż jest przede wszystkim dzieckiem swoich rodziców. Pracuje wspólnie z nimi w rodzinnej firmie, dom wybudował tuż obok ich domu. Jest jedynakiem. Nigdy nie miał wątpliwości, kogo wybrać, kiedy zdarza się, że w tym samym czasie potrzebują go i rodzice, i żona. Dla niego oczywiste jest, że to oni zawsze muszą być na pierwszym miejscu. Żona długo tłumaczyła, walczyła o swoje miejsce w jego życiu. Proponowała zmianę pracy, wyjazd do innego miasta. Chciała nawet pójść do poradni rodzinnej. Z czasem nie zostało jej nic innego niż pogodzić się, że Marek nadal żyje w rodzinie ze swoimi rodzicami, a ona obok nich ze swoimi synami. Właściwie nie może liczyć na męża, bo nigdy nie wiadomo, czy rodzicie nie będą go potrzebowali albo czy nie zaproszą go na kolację… Synowie dorastają właściwie bez ojca, ona nie ma męża, bo on nie przestał być przede wszystkim synem.
Wybór kapłaństwa
Nie trzeba jednak zakładać nowej rodziny, żeby konieczne było opuszczenie domu rodzinnego. Można żyć samotnie, a mimo to powinien nastąpić moment „odcięcia pępowiny”. Niezbędne jest to także, kiedy chce się zostać księdzem czy siostrą zakonną. A jaka jest rzeczywistość?
„Różna – mówi ks. Jerzy Mikuła SDB, mistrz salezjańskiego nowicjatu w Kopcu – bywa i tak, że rodzice zarzucają nam, że zabraliśmy im synów. Najpierw nie chcą wypuścić ich z domów, później przyjeżdżają, dzwonią nieroztropnie często. Ale to skrajne przypadki. Generalnie chłopcy przychodzący do naszego zgromadzenia wiedzą, że muszą zostawić swój dom i rodziców i są na to gotowani. Rodzice także. Najtrudniejszy jest pierwszy okres i pierwsze Święta Bożego Narodzenia spędzone poza domem. Pewnie dla rodziców także. Kiedy jednak w czasie formacji nowicjusze pogłębiają więź z Jezusem, coraz bardziej się do Niego przybliżają, wtedy oddają Mu wszystko inne, także tęsknotę za domem rodzinnym i samych rodziców.”
Kiedy więzi w domu rodzinnym były prawidłowe, to odejścia nie bywają dramatyczne. Kiedy jednak więź była zaburzona, to i później bywa trudno. Rodzice albo zupełnie nie interesują się synem i nawet jeśli odwiedzają go w nowicjacie, to tak naprawdę nie obchodzi ich czym on żyje, albo interesują się nadmiernie. Chcą wiedzieć o wszystkim, co robi, co było na obiad, a jak zachoruje, to chcą być, żeby podać witaminę i poprawić poduszkę (bo któż to zrobi, jeśli nie oni).
Rzecz w tym, że nie można być ani dobrym salezjaninem, salezjanką, ani mężem czy żoną, jeśli tak naprawdę nie opuści się domu rodzinnego i to nie tylko w wymiarze fizycznym, ale może przede wszystkim psychicznym.
W seminarium
Po zakończeniu rocznego nowicjatu, młodzi salezjanie trafiają do Lądu nad Wartą, studiować filozofię, później na dwuletnią praktykę, zwaną asystencją, a następnie do krakowskiego Seminarium Duchownego Towarzystwa Salezjańskiego studiować teologię.
Na kontakty z domem rodzinnym krakowscy seminarzyści nie mają zbyt wiele czasu. Są bardzo zajęci. Ich grafik zajęć pęka w szfach. Nauka, formacja, duszpasterstwo… Zresztą w tym czasie jest ogromna pokusa, tak jak w okresie narzeczeństwa, zbytniego koncentrowania się na swoim nowym życiu i zaniedbywania więzów z domem rodzinnym. To czas, w którym trzeba się bardzo strzec, żeby pielęgnować kontakty z domem. Tak samo jak w pierwszych latach kapłańskiej gorliwości, kiedy zadania wydają się być ważniejsze od odwiedzenia rodziców. Ale o pielęgnowaniu więzi z domem rodzinnym wspominają Konstytucje Salezjańskie, zatem jest to obowiązkiem każdego salezjanina i w trakcie formacji zwraca się na to uwagę.
Jednak klerycy z krakowskiego seminarium na luksus wyjazdu do rodzinnych domów mogą sobie pozwolić zaledwie kilka razy do roku. I to rzadko kiedy w Święta, bo wtedy pomagają w placówkach salezjańskich. A i czas dla wspólnoty trzeba znaleźć i na wspólną rekreację. Z domem na ogół kontaktują się telefonicznie kilka razy w miesiącu. Czy tęsknią? Pewnie tak. Za obiadkami mamy, za porządnym wyspaniem się, bez nocnego zakuwania do egzaminów, za ciepłem domu rodzinnego… Ale nie narzekają. W końcu taką wybrali drogę.
A co na to rodzice? Szczególnie trudno jest tym, którzy „oddali” swoje jedyne dziecko. Ale na tym etapie już nie wydzwaniają, nie przyjeżdżają, nie bywają nachalni… Na ogół zaakceptowali wybór swoich synów, choć prawie wszyscy zapewniają ich, że zawsze mają otwartą drogę powrotu. „Tata powiedział, że szanuje moją decyzję i dodał, że cokolwiek by się działo mam zawsze otwarte drzwi do domu – tłumaczy jeden z kleryków. – A mama się rozpłakała i powiedziała, że będzie się za mnie modlić. Nie proponowali mi innej drogi. Zawsze mówili, że to moja decyzja i zależy im na tym, żebym był szczęśliwy”. Tylko jeden z kleryków wspomniał, że rodzice przez długi czas nie mogli się pogodzić z jego wyborem. „Może było im tym trudniej, bo jestem jedynakiem – zastanawia się – i wcześniej nie mówiłem im o moich planach. Po prostu był to dla nich szok. Sugerowali, bym się dobrze zastanowił czy to moja droga, ale tylko na początku, teraz już się przyzwyczaili i zaakceptowali mój wybór”.
Żyć swoim życiem
Kiedy rodzice poświęcają swoje życie wyłącznie dzieciom, tak bardzo podporządkowują się ich potrzebom, że nie pielęgnują nawet własnej więzi małżeńskiej, to gdy nadchodzi czas ich odejścia z domu rodzinnego, wszelkimi sposobami starają się temu zapobiec. I nie zawsze czynią to świadomie. Ba, bardzo często chcą naprawdę dobrze, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że rujnują życie swojego dziecka, zamykając mu drogę do szczęśliwego dorosłego życia. Bo przecież wiedzą lepiej, bo przecież mają doświadczenie, z którego dziecko powinno korzystać… A tak naprawdę nie godzą się na jego dorosłość, na jego odrębność, na jego wolność.
A Katechizm Kościoła Katolickiego mówi wprost: „Posłuszeństwo wobec rodziców ustaje wraz z usamodzielnieniem się dzieci, pozostaje jednak szacunek, który jest im należny na zawsze.” Jakże trudno niektórym rodzicom pogodzić się z tym, jak trudno mentalnie „opuścić” swoje dzieci. A wydawać by się to mogło banalnie proste. Wystarczyłoby tylko, żeby to Bóg był na pierwszym miejscu dla rodziców, a nie ich dzieci. Bywa niestety, że dzieci (szczególnie jedynacy) zajmują miejsce przynależne Bogu.
Uporać się z pustką
Jak jednak, tak zwyczajnie, po ludzku, poradzić sobie z pustką w domu po odejściu dzieci? Nawet jeśli relacja ze współmałżonkiem jest prawidłowa, to przecież odejście dzieci i tak boli. Jak żyjąc dzień po dniu, przez tyle lat opieką i troską o swoje dziecko, nagle z tego zrezygnować? Nie oddawać tak bardzo siebie dzieciom? Sztucznie tworzyć dystans, żeby później aż tak nie bolało? Pielęgnować swój własny świat, żeby nie żyć tylko życiem dzieci, a może zabezpieczyć się w jakiś inny sposób? Ale czy przed tym można i trzeba się zabezpieczać? Czy można przestać się troszczyć, martwić o swoje dziecko, nawet jeśli jest już dorosłe?
Jedynym rozsądnym rozwiązaniem zdaje się być ciągła nauka miłości od Jezusa. Tej miłości, która zaprowadziła Go aż na krzyż. I taka chyba powinna być miłość rodziców. Też aż po krzyż. Bo to przecież oczywiste, że odejście dziecka będzie boleć, że nie da się do tego przygotować, że nie da się przejść przez to bezboleśnie. A mimo to nie wolno tego niepokoju, smutku, strachu przerzucać na dziecko i choćby nie wiem, jak bolało, nie wolno go zatrzymywać dla siebie! Wtrącać się do jego wyborów, żyć jego sprawami, komentować, radzić (bez prośby o to)… Bo to już nie jest miłość!
Odejście, nie oznacza oczywiście zerwania więzi z domem rodzinnym. Ale akcent musi być położony na nowej rodzinie syna czy córki, czy na jego nowym życiu zakonnym czy kapłańskim. To teraz żona i dzieci stają się rodziną, wspólnota zakonna, dopiero później jest mama i tata, choć oczywiście nie przestaje się ich kochać. Biblia mówi: „opuści człowiek ojca i matkę”… I naprawdę nie ma innej drogi, nawet jeśli ta jest bardzo trudna. I bolesna.
●●●
Ale jest też pociecha. Im dzieci starsze, tym bardziej doceniają więzi z coraz starszymi rodzicami i tym chętniej je pielęgnują i dbają o kontakty.
„Kilka lat temu, kiedy pracowałem w moim rodzinnym mieście odwiedzałem dom rodzinny o wiele rzadziej niż teraz – opowiada ks. Dariusz Bartacha, wikariusz inspektora inspektorii krakowskiej – teraz wpadam choćby na chwilę, kiedy tamtędy przejeżdżam. Oczywiście mama wciąż mówi, że jestem za krótko i za rzadko, ale zawsze wiem, co się u niej dzieje i wszystkie sprawy dotyczące mamy zdrowia czy innych spraw konsultujemy z bratem wspólnie.” A ks. Jerzy Mikuła dodaje: „Może i mama nie rozwiąże moich problemów, te wolę przedyskutowywać ze starszymi współbraćmi, ale zawsze wyczuje, kiedy jest mi dobrze a kiedy źle. A ja z wiekiem coraz bardziej to doceniam, także chwile, kiedy choć na moment mogę wpaść do domu, uściskać coraz bardziej kruchą, schorowaną i coraz starszą mamę i sobie po prostu na nią popatrzeć”.