- Poszukiwać Boga
- Od redakcji
- Pomocnicy Pana Boga
- Afryka Dzieciom na pomoc
- Malawi Huragan zniszczył szkołę
- Boliwia Wyposażamy kościół
- Ile waży życie
- Niebezpieczne gry komputerowe
- Włoch o polskim sercu Ksiądz Piotr Tirone salezjanin (1875-1962)
- Gnuśność...znużenie życiem
- Niemądry żółw
- Jak wychowywać dziewczęta. Obecność bez słów a problemy życiowe dziewcząt
- Odwaga pójścia za głosem powołania
- Dbajmy o dobre relacje
- Temat: Czy zeszyty odchodzą do lamusa?
- Choroba i śmierć
- Zanim będzie za późno
- Amulety i nieszczęście
- Dlaczego czytać Sienkiewicza
Choroba i śmierć
ks. Marek Chmielewski sdb
strona: 26
Święci są po to, aby ich naśladować. W związku z tym ks. Bosko traktujemy jako wzór ukochania młodzieży i służby dla jej zbawienia. Rzadziej przychodzi nam do głowy, aby powoływać się na jego starość, ciężkie choroby i śmierć i w tym odnajdywać inspirację dla naszego życia.
A przecież i starość, i choroba, i śmierć były elementami j ego świętego życia. Nie odebrały mu ani wiary w Boga, ani miłości do młodych. Co więcej, wzmogły w nim te szlachetne uczucia. I to właśnie jest w nim do naśladowania.
Pierwsza poważna choroba dotknęła ks. Bosko w lipcu 1846 r., w wieku 31 lat, pięć lat po rozpoczęciu pracy oratoryjnej. Nie oszczędzał się w niej. Mało spał, słabo jadł, dużo spowiadał, głosił masę kazań, każdą chwilę wolną spędzał z chłopcami. Wyczerpał kompletnie organizm. Dopadła go wysoka temperatura. Stracił przytomność. Zaniesiono go do łóżka. Potworny kaszel nie dawał chwili spokoju. Ciało opanowało rozległe zapalenie. Lekarz, który stwierdził rozlegle zapalenie oskrzeli, orzekł, że został mu tydzień życia. Przyniesiono wiatyk i udzielono mu namaszczenia chorych. Chłopcy szturmowali niebo modlitw postami i ofiarami z własnego życia. K s. Bosko wyzdrowiał. Spędził w Becchi trzy miesiące rekonwalescencji. W listopadzie wrócił na Valdocco wraz z mamą Małgorzatą. Nie posłuchał lekarzy i własnego biskupa, który odradzał mu spowiadanie i głoszenie kazań przez dwa lata. Jak sam wspomina, od tego czasu pracował intensywnie przez 27 lat, nie prosząc nigdy o pomoc żadnego lekarza. „Jestem przekonany – mawiał – że praca nie prowadzi do utraty zdrowia!”.
Do czasu! Starość ma swoje prawa, a ciało wyczerpane ciężką pracą, wyrzeczeniami, niedostatkami zaczęło pisać wysoki rachunek. Po roku 1880, czyli po 65. roku życia, zaczęło dawać znać o sobie stopniowe wy czerpanie organizmu. Chwile złego samopoczucia zaczęły przeplatać się z momentami dobrego zdrowia. Organizm ks. Bosko powoli we władanie brały anemia, zaburzenia czynności wątroby, choroby oskrzeli, zaburzenia krążenia. Jednocześnie pojawiło się osłabienie wzroku. Około 1883 u ks. Bosko pogłębiła się kifoza (choroba kręgosłupa), która w 1885 r. zmusiła go do sięgnięcia po laskę. Z jej powodu od 1886 r. ks. Bosko poruszał się tylko oparty na ramionach towarzyszących mu opiekunów. Zwykle byli to kleryk Carlo Viglietti, dobrze zbudowany i silny sekretarz osobisty, oraz k s. Giovanni Battista Lemoyne, pracujący nad historią zgromadzenia.
Zdumiewa, że pomimo utraty zdrowia ks. Bosko nie zatrzymał się w pracy. Nadal spowiadał, przepowiadał i pisał. Jego listy z tego okresu pokazują, jak bardzo cierpiał. „Jestem na pół ślepy”, „Jestem na wpół głuchy i kulawy”, „To naprawdę ostatni wysiłek, jaki jest w stanie wykonać moja biedna ręka”, „Nie jestem w stanie ani chodzić, ani pisać. Chyba że bazgrząc” – pisał pomiędzy 1884 a 1887. Zdumiewa też, że miłość do salezjanów i chłopców rosła w ks. Bosko odwrotnie proporcjonalnie do posiadanych sił. Im słabszy fizycznie, tym bardziej ich kochał. Pisał z Rzymu: „Ja jestem tu w moim ciele, ale moje serce, moje myśli i nawet moje słowa są zawsze w oratorium”. I prosił ks. Rua: „To koniec roku. Jestem daleko od moich chłopców. Wydaje mi się, że to wieki, jak ich nie widzę. Pragnę ich odwiedzić i opowiedzieć tyle rzeczy. Pozdrów ich ode mnie i powiedz, że ich kocham!”.
Tak zostało już do samej śmierci. Osłabiony, w agonii, pozostaje sobą. Do końca jest kapłanem i wychowawcą przejętym dobrem i zbawieniem młodych. Podrywał się na łożu śmierci i, uderzając w dłonie, wołał: „Biegnijcie! Biegnijcie prędko ratować młodych! Maryjo Najświętsza pomóż im! Matko! Matko!”. W innym momencie wołał: „Do zobaczenia w raju! Módlcie się za mnie! Powiedzcie chłopcom, że czekam na nich w raju!”. Ostatnie jego słowa były pełnym zdaniem się na Boga i Jego Matkę: „Jezu i Maryjo, wam oddaję serce i duszę moją. In manus tuas, Domine, commendo spiritus meum. O Matko! Matko! Otwórzcie mi drzwi raju!”. Umarł 31 stycznia 1888 r. o godzinie 4.45. Umierał pogodnie, przekonany, że za poświęcenie życia Bogu i ludziom czeka go niebo. I w tym jest do naśladowania! ▪