- Pan nie przestanie wzywać
- Od redakcji
- Dobra książka jest przyjacielem
- Zambia: Misja nieegzotyczna
- Peru Super
- Sudan Teraz jest ten czas
- Ich siłą jest rodzina
- Ks. Wincenty Zaleski SDB (1913-1983). Spowiednik Karola Wojtyły.
- Sens bycia mężczyzną lub kobietą
- Polubić swoją płeć
- Jak zachęcać młodzież do czytania?
- Lekcja 6 Temat: Czy podręcznik jest potrzebny w katechezie?
- Kryzys pobożności
- Dobre książki
- Pułapki świata wirtualnego
- Warto czytać poetów
Zambia: Misja nieegzotyczna
swm
strona: 10
Ciężkie przedmioty noszę na głowie jak tutejsze kobiety. Obiad jem palcami. A życie w czarnej wiosce, choć powolne, potrafi zmęczyć. Myślałam, że mój wolontariat w afrykańskim buszu będzie egzotyczny. Na miejscu odkryłam, że salezjańska misja w Lufubu, w Zambii, to najzwyklejsza codzienność.
W ognistym słońcu mienią się kolory brudnych koszulek czarnych dzieciaków z jeszcze mniejszymi dziećmi na rękach. Wołają mnie po imieniu z daleka. Wiele z nich pcha przed sobą taczki pełne pustych wiader. Tłoczą się przy hydrancie, aby napełnić je wodą o smaku rur.
Chciałabym, aby moje dziecko wychowało się wśród tutejszych. Po powrocie do Polski byłoby ono zdecydowanie najbardziej samodzielnym dzieckiem na osiedlu, w przedszkolu czy szkole, a może nawet w całym mieście. Tutaj dzieci radzą sobie same. Pilnują się nawzajem, pocieszają się, gdy któreś płacze.
Po Eucharystii idę do oratorium. Czarne uśmiechnięte buzie podbiegają do mnie. Tylko mała Lucy ma grymas na twarzy. Pokazuje skaleczony palec. Jest tak źle, że muszę mocno trzymać zwijającą się z bólu dziewczynkę, kiedy inna wolontariuszka zakłada jej opatrunek.
Luksusowe warunki? Rękawiczki przy zmianie opatrunku? Czyste ręce? Nie w tym świecie. Kiedy Maxwell skaleczył nogę, do rany przykładał liścia. Przywiązywał go specjalnie przygotowaną tekturką na gumce. Tutejsze dzieci są bardzo zaradne. Obserwując je, wyciągam jeden wniosek: cywilizacja może zabijać kreatywność dziecka.
Mali mieszkańcy Lufubu mają dziwne przyzwyczajenia. Chodzą z grzebieniem we włosach albo z grzybicą, która zostawia łyse placki na głowie. Noszą trzydniowy brud na stopach, ale śmieją się z kurzu na moich. Bywa, że dzieci nie chcą przyjść do oratorium, bo są brudne. A kiedy proponuję, aby się umyły, mówią, że nie mają pieniędzy na mydło.
Na misji mamy farmę z kurami. Pewnego dnia jadę 200 km do Mansy, aby sprzedać kurczaki. Zmęczona i głodna ląduję w czymś, co przypomina restaurację. Kupuję ciepłe jedzenie. Jest gorąco, więc siadam na zewnątrz. W zasięgu mojego wzroku znajduje się kosz na śmieci. W śmietniku grzebią dwaj chłopcy. Głodni. Dzielę swoją bułkę z parówką na pół i wkładam w ich dłonie, które przed chwilą nurkowały w koszu pełnym śmieci.
Widzę radość dzieci, gdy dostają na talerzu porcję ryżu, ugotowane jajko i kubek mleka z naszej farmy. Wystarczy, że przejdę korytarzem ze swoim talerzem i już nie mam połowy. Jedną łyżkę dorzucam Bundzie, bo ma już pusty talerz. Kolejną Beti, która wkłada sobie jajko do kieszonki, aby zanieść do domu. Następną Stephanie, bo patrzy na mnie proszącym wzrokiem. I jeszcze jedną Ewansowi, bo on część swojej porcji pakuje do woreczka, aby podzielić się z rodziną. Za każdą łyżkę ryżu dostaję od nich słodki uśmiech.
Zambia nie czekała na mnie z egzotyką lwów, słoni czy żyraf. Czekała w dwóch polskich misjonarzach, ks. Czesławie Lenczuku i ks. Eugeniuszu Wnęku, pracujących w buszu. Czekała w dziecięcych uśmiechach, bezcennym doświadczeniu zdobytym w cywilizacji czarnych ludzi. Czekała w rozmowach. Tych o niczym, i tych, które zapamiętam na zawsze. Afryka wypełniła moje serce wspomnieniami z Lufubu, które będą żyć wiecznie. ■
Kamila Maśluszczak
Wolontariuszka Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco . Pracowała na misji w Zambii, w Lufubu