- Maryja, mama na każdy dzień
- Nowy przełożony Zgromadzenia Salezjańskiego
- Od redakcji
- Teatr szkołą świętości
- Nigeria: Być do dyspozycji Boga
- Sudan Południowy Razem wspieramy dzieci ulicy!
- Uganda Trawa słoniowa
- Wszyscy możemy być święci
- Kardynał Trochta skazany jako szpieg Watykanu
- Wielki Tydzień w rodzinie
- Porozmawiajmy w domu o wierze
- Miłość jest domem
- Czy nauka to jedyne zadanie dziecka?
- Lekcja 4 Temat: Konsekwencja i cierpliwość gwarancj sukcesu pedagogicznego.
- Złe wychowanie
- Nie teatr, a „teatrzyk”
- Im bardziej kaczki nie ma, tym bardziej kaczka leczy
- Dziesięcioro rodziców? Nie ma sprawy!
Maryja, mama na każdy dzień
Pascual Chávez Villanueva
strona: 2
Przechowuję w pamięci bardzo piękne wspomnienie z dzieciństwa. Miałem zaledwie 9 albo 10 lat, kiedy miałem sen. Był to sen, który wycisnął niezatarte znamię na moim życiu. Ujrzałem grupę chłopców zabierających się do gry. W jednej chwili zabawa przerodziła się w zaciekłą walkę: w ruch poszły pięści, kopniaki, wyzwiska i, niestety, także przekleństwa.
Wzięła mnie dobrotliwie za rękę
Przystąpiłem do ataku. Wtem jakiś dostojny Pan powstrzymał mnie, wskazując mi na zupełnie inny sposób uczynienia chłopców lepszymi. Zaraz potem pojawiła się cudowna Pani, czuła i piękna: Dała mi znak, abym się do niej zbliżył. Byłem zmieszany, wzięła mnie za rękę. Ten gest subtelnej, matczynej dobroci zdobył mnie na zawsze. Nigdy nie oderwałem się od tej dłoni, przeciwnie, zawsze trzymałem się jej kurczowo, do końca… Od dziecka przyswajałem religijny klimat i maryjną pobożność. Maryja była u nas domownikiem. Każdego wieczora był odmawiany różaniec w rodzinie, modlitwa Angelus wymierzała dokładnie rytm naszego dnia, o godzinie szóstej rano, w południe i o szóstej wieczorem. Nauczyłem się od mamy czcić i obchodzić święta Maryi, dając temu wyraz poprzez nabożeństwa ludowe, jakie były praktykowane wszędzie tam, gdzie żyłem. Było wiele form tego trzymania Jej za rękę...
Przypominam sobie ostatnią noc, która poprzedziła moje wstąpienie do seminarium. W ubogim domku w Becchi mama przygotowywała mój bagaż. Wybrała ten moment, aby coś ważnego mi powiedzieć: Mój Janku, kiedy urodziłeś się, poświęciłam cię Matce Boskiej, a kiedy zacząłeś naukę, polecałam ci zawsze nabożeństwo do tej naszej Matki. Teraz polecam ci, byś oddał Jej się cały. Moja święta mama wiedziała, że w tamtych czasach istniała przerażająca wysoka śmiertelność dzieci, zarówno w chacie ludzi ubogich, jak i pałacu królewskim. „Poświęciłam cię” znaczyło: Powierzyłam cię Maryi, ofiarowała, cię Jej, należysz do Niej! Jest to akt ufnego zawierzenia Mamie, która wszystko może.
Spodziewamy się wiele od tego, kto wiele może. Powtarzałem innym to, co wielokrotnie słyszałem od swojej matki. I dlatego, kiedy znalazłem się wśród chłopców, przekazałem im ten sam styl pobożności: to nie jest odświętne ubranie, które się wkłada tylko w niedzielę, ale spotkanie codzienne, rodzinne, powszednie z Maryją, mamą na każdy dzień!
Teraz i w godzinę śmierci naszej
Uczeni salezjańscy, którzy z wielką miłością i skrupulatną dokładnością napisali tak wiele o mnie, zauważyli, że w moich ostatnich modlitwach, odmawianych na łożu śmierci, nie pojawia się wezwanie Maryjo Wspomożycielko, które wypowiadają moje wargi, ale prośba: Matko, Maryjo Najświętsza, Maryjo, Maryjo. Czy stało się to przez moje zapomnienie? Nie! Oczywiście, można to wyjaśnić.
Pod koniec życia, w skrajnej agonii, ostatecznie zrozumiałem wszystko. Właśnie chciałem umrzeć jak dziecko, które miało sen 62 lata temu. Z Maryją, która dobrotliwie wzięła mnie za rękę, szepcząc: Och, Matko... Matko... otwórz mi drzwi raju. ■