- Żywiołowość, a nie złośliwość
- Od redakcji
- Jak wychowuje sport
- Zambia Wsparcie dla szkoły w Chingoli
- Peru. Schronienie, wyżywienie i edukacja
- Wenezuela. Nasi wolontariusze
- Papież Franciszek: młodość
- Jak uczyć chłopca szacunku dla kobiet?
- Okazywanie szacunku dla drugiej osoby jest równie ważne jak poczucie własnej wartości
- Relikwie dziedzictwo naszej wiary
- Belfer na Facebooku, czyli asystencja w internecie
- Sport u ks. Bosko
- Czas schyłkowy
Belfer na Facebooku, czyli asystencja w internecie
Alicja Podstolec
strona: 18
Każdy, kto w jakikolwiek sposób zetknął się z dziełem salezjańskim, musiał słyszeć o asystencji. Asystencja to podstawa systemu pedagogicznego ks. Bosko. Dlatego warto, by belfer zaglądał na Facebook. Dlaczego? Bo tam są młodzi.
Czym jest asystencja? Wychowawca (animator, nauczyciel) ma być stale obecny w życiu wychowanka. I nie o kontrolę tutaj chodzi, nie o inwigilację, a o towarzyszenie, o życzliwą obecność, która wypływa z zatroskania o wychowanka, ze szczerego zainteresowania jego życiem i środowiskiem, w jakim przebywa. Asystencja zakłada obecność wychowawcy w środowisku wychowanka, tam gdzie on lubi spędzać czas. Jak mawiał ks. Bosko, „trzeba kochać to, co kocha młodzież, a wtedy młodzież pokocha to, co wy kochacie”. Gdzie jest środowisko moich uczniów? Z obserwacji wynika, że żyją… w internecie. To tam toczą się dyskusje, wymiany myśli, to tam umawiają się na spotkania, to tam szukają rozrywki (i zadań domowych) i inspiracji, tam dzielą się radościami i problemami, tam wyładowują swoje frustracje, tam czują się wolni w wyrażaniu opinii. Paradoksalnie tam są też najbardziej osamotnieni – bo znajomi i przyjaciele są wirtualni, dorosłych często ta rzeczywistość przerasta. I tam – niestety – są też narażeni na wiele niebezpieczeństw, zaczynając od wyśmiania i zlekceważenia, przez manipulację i oszustwa, na pedofilii kończąc. Przykład tego, w jaki sposób krótki film opublikowany w sieci może zrujnować życie nastolatków, przedstawiono w filmie Sala samobójców, który winien stać się „lekturą obowiązkową” wszystkich wychowawców. Przekonana jestem, że nie da się zrozumieć dzisiejszej młodzieży, nie da się zrozumieć świata, w jakim ona żyje, bez odniesienia do internetu. Dlatego warto, by belfer zaglądał na Facebook. Dlaczego? Bo tam są młodzi.
Nasza wirtualna klasa
W sierpniu 2008 r. zajrzałam na popularną wtedy Naszą Klasę. Okazało się, że została już zarejestrowana klasa, w której znaleźli się uczniowie rozpoczynający we wrześniu naukę w naszym liceum. Klasa, której miałam być wychowawcą. Klasa wirtualna powstała wcześniej niż ta rzeczywista. I na internetowym forum trwały już dyskusje o tym, kto zostanie ich wychowawcą, jacy nauczyciele itd. Sporo mogłam dowiedzieć się o „dzieciach”, które miały za chwilę stać się moimi podopiecznymi. Początkowo obserwowałam ich dyskusje z ukrycia, ale później dołączyłam do klasowego forum i posypały się zaproszenia do grona znajomych. Moi znajomi pozaszkolni (pozasalezjańscy) stwierdzili – inwigilacja. Ja już wtedy pomyślałam: asystencja. Dzięki obecności na Naszej Klasie bardzo szybko wiedziałam o wielu konfliktach, jakie pojawiały się w grupie, mogłam interweniować, gdy działo się coś złego (np. publikacja postów obrażających uczniów lub nauczycieli), ale i docenić ucznia, który w szkole niesforny, publicznie, w internecie bronił czyjegoś dobrego imienia. Za pośrednictwem tego medium kontaktowali się ze mną rodzice, opowiadając o trudnościach domowych.
Lekcja na Facebooku?
Potem Facebook stał się dla mnie przestrzenią, w której możliwe (a coraz częściej myślę, że konieczne) staje się oddziaływanie wychowawcze. Przede wszystkim Facebook jest dobrym narzędziem komunikacyjnym. Prowadzę w szkole kółka zainteresowań, a także zajęcia międzyoddziałowe. Bardzo szybko uczniowie stworzyli grupy na portalu, odpowiadające tym z życia szkolnego. Przekazywanie informacji stało się więc banalnie proste. I to działa w dwie strony: czasem też przez Facebook dostaję pytania od uczniów – o bibliografię, o tytuł przytaczanego filmu, o możliwość umówienia się na poprawę sprawdzianu itd. Ale nie to jest dla mnie największą zaletą Facebooka. Dzięki portalowi mogę obserwować aktywność uczniów (zwłaszcza, że ci nader chętnie zapraszają nauczycieli do grona znajomych). Widzę zatem, co się dzieje z poszczególnymi wychowankami, widzę, jakie posty publikują, co polubili, co (i jak) komentują. I mam możliwość reakcji. Czasem jest to swego rodzaju karcenie czy upominanie. Pamiętam komentarz wstawiony pod wulgarnym postem jednego z gimnazjalistów – „gdy zaprasza się do grona znajomych nauczycieli, trzeba uważać na to, co się pisze”. Co ciekawe, uczeń usunął nieodpowiedni wpis (a nie nauczyciela z grona znajomych). Czasem jest to włączenie się do jakiejś rozmowy czy dyskusji – pewnie poza internetem byłabym z niej wyłączona, a w sieci jestem jednym z rozmówców (co ważne, uczniowie nie zapominają o pewnej granicy, wiedzą, że wciąż jestem nauczycielem: zwracają się per pani, szanują opinię). Zdarza się też zwyczajne polubienie czyjegoś wpisu czy zdjęcia – komplement, gratulacje napisane pod nim. To wyraz zainteresowania ze strony pedagoga tym, czym żyje jego wychowanek. Ostatnio jeden z uczniów chwalił się w szkole, że „nawet pani polubiła jego zdjęcie” po zdanym egzaminie na prawo jazdy – to dla mnie znak, że i dla uczniów jest to ważne. Czasem czyjś wpis staje się początkiem rozmowy – zwłaszcza gdy zauważam jakąś bardzo emocjonalną notatkę. Staram się zareagować zwyczajnym „co się stało?” wysłanym jako prywatna wiadomość. I to często początek długich rozmów, rozmów bardzo szczerych, gdy słyszę o ich trudnościach i lękach, o porażkach, gdy pytają o radę, szukają pomocy, a czasem dzielą się sukcesami. Podejrzewam, że gdyby nie oddzielający ekran komputera, trudniej byłoby o taką szczerość. Facebook (i szerzej internet) pozwalają mi zrozumieć młodych – to, czym się interesują, co ich bawi i… jak mówią. To przecież tworzy ich świat. Uczestnicząc w tym internetowym życiu, mogę wyciągać wnioski do pracy wychowawczej w życiu realnym, ale również przygotowywać młodych do świadomego odbioru tekstów internetowych, przestrzegać przed zagrożeniami, uczyć selekcji informacji, mądrego korzystania z zasobów sieci. Facebook to przestrzeń, która pozwala na utrzymanie kontaktu z byłymi wychowankami. Dostaję od nich życzenia świąteczne, wymieniamy się polecanymi lekturami czy filmami, czasem dzielą się sukcesami (ktoś dostał się na ciekawy staż, ma fajną pracę, wyjechał w wymarzone miejsce) lub porażkami (ktoś musi szukać mieszkania, ktoś ma fatalnego prowadzącego na studiach, miał wypadek itd.). Bardzo cenię sobie te znajomości, te kontakty.
Pokazać siebie
I wreszcie Facebook to miejsce, w którym wychowawca może pokazać siebie. Poprzez publikowane posty, zdjęcia, wpisy itd. może promować określone postawy i zachowania. Ale z drugiej strony musi mieć świadomość, że tak jak sam obserwuje wychowanków, tak też jest przez nich obserwowany. A młodzi są wyczuleni na nieautentyczność i fałsz. Jeśli więc to, o czym mówię w szkole, rozmija się z tym, co mówię w sieci, przestaję być wiarygodna. Decydując się na prowadzenie własnego profilu na portalu społecznościowym, muszę mieć tego świadomość. Jest to bowiem pokazanie uczniom fragmentu mojej prywatności, wpuszczenie ich do niej. Przekonana jestem jednak, że jest to też szansa. Szansa na budowanie relacji i więzi, a to początek wychowania, jego niezbędny warunek. Internet daje nam możliwość, by w jakimś sensie uczestniczyć w życiu młodego człowieka także wtedy, gdy nie jest on w szkole. Pozwala nam przebywać z nim, w jego świecie. Gdy jesteśmy na jakiejś akcji wakacyjnej, dzielimy się miejscami asystencji, starając się, by w żadnym miejscu i czasie młodzi nie pozostawali sami. Dlaczego więc tak łatwo zgadzamy się na to, by w świecie wirtualnym byli właśnie sami? Internet jest pełen młodych ludzi – często pogubionych i poranionych. Niewiele różnią się oni od tych, których szukał na ulicach Turynu ks. Jan Bosko.
Alicja Podstolec Była wychowanka salezjańska, nauczycielka języka polskiego i migowego, doktorantka w Instytucie Języka Polskiego UŚ