- Jezus zatrzymał się w Kakumie
- Od redakcji
- Polska
- MISJA MISJI NIERÓWNA
- Argentyna Kolonie letnie dla dzieci z oratorium w Bahía Blanca
- Peru Jedyne takie miejsce
- JAKI JEST POMYSŁ PANA BOGA na naszą cielesność, na naszą seksualność?
- ŚWIADOME WYCHOWANIE DZIECKA
- 75. rocznica męczeńskiej śmierci Piątki Poznańskiej
- MĘŻCZYZNA PRAWEGO SUMIENIA
- Poradnik małżeński Zdrady małżeńskie
- Nikt nie wraca taki sam
- Aby niczego im nie zabrakło
- Podróż bez biletu powrotnego
- Czy islam jest religią pokoju?
- Uczmy się od Koptów
Aby niczego im nie zabrakło
Ks. Marek Chmielewski sdb
strona: 25
Dobry chrześcijanin księdza Bosko był po prostu ojcem, mężem, robotnikiem, żył sercem zanurzony w świecie, odpowiedzialnie. Miał umiejętności potrzebne do pracy i budowania relacji, ale miał też kręgosłup moralny.
Gdy dobiega końca miesięczna odprawa katechetów w Mainz, przez uchylone drzwi wciska się męska głowa w okularach. Głowa ma długą kitkę i kolczyk w prawym uchu. Należy do pewnego Niemca, który poślubił Włoszkę. Każdej niedzieli przyprowadza na katechezę syna. Chłopiec przyjmie w tym roku I Komunię. Kiedy jego tata wciśnie już głowę do sali katechetów, wtedy z silnym niemieckim akcentem pyta po włosku, co teraz będzie, bo on już syna przyprowadził. W niedziele, w które nie ma spotkań katechetów, zawsze ktoś przyjmuje przychodzące dzieci. Tata wtedy zostawia syna i rusza w swoją stronę. Raz w miesiącu narada katechetyczna zakłóca mu porządek. Udało mi się kiedyś zagadnąć tatę o jego poranny pośpiech. „Bo wie ksiądz, my z żoną jesteśmy wierzący. Zależy nam, aby naszym dzieciom nie zabrakło niczego. Także wychowania religijnego”. Nieśmiało zapytałem, czy nigdy nie pomyśleli o tym, aby zostać z dziećmi na katechezie, a potem na mszy św. „Wie ksiądz, mamy tyle spraw. Dwoje starszych dzieci muszę odstawić na judo. A przecież my z żoną też chodziliśmy na katechezę. Mamy kwity!”. Jak na tutejsze warunki, to są ludzie, którzy naprawdę się starają! Należą do tej grupy rodziców, która postawiła sobie pytanie o rozwój religijny swych dzieci. Mają na niego plan i poświęcają czas i energię, aby go zrealizować. Tak samo przemyśleli sprawę szkoły, nauki języków, zajęć sportowych, ciekawych wakacji. Pracują, aby na to wszystko zarobić. Bardzo się poświęcają, aby dzieci wszędzie zawieźć i odebrać. Oni są naprawdę przekonani, że robią wszystko, aby ich dzieciom niczego nie zabrakło. To znaczy czego? Dziś w wyniku globalizacji rzeczy na świecie stają się do siebie podobne. Wręcz takie same. Z euro w kieszeni można zjechać nie tylko Europę, ale i świat. Można zacząć studia w Polsce, ale ukończyć je po kilku latach, np. we Francji. I wszystko będzie ważne. Ma się wrażenie, że do pociągu „życie” można wsiąść w dowolnej chwili i w miejscu. I trzeba szybko się przesiadać. Bo robi się nudno, bo goście obok „nie tacy”, bo inne SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO pociągi jadą szybciej. Obecne „klocki” (elementy) kultury zdają się zawsze do siebie pasować. Zawsze coś się z nich ułoży. Czego więc potrzebują dzieci? Dużej ilości nowych „klocków”, które pozwolą im wsiadać do coraz to nowych pociągów. Nawet nie rozkładu jazdy, nie mapy. Ważne, żeby się kręciło. Dzieciom i młodym ludziom dokłada się więc dziś coraz to nowych „modułów”, takich fragmentów życia i świata. One zawsze do siebie jakoś przystają, choć nie znaczy to, że składają się w sensowną całość. Taka fragmentaryzacja męczy. Nie daje spokoju, poczucia sensu, nie pozwala odpocząć. Wciąż trzeba gonić. Niemiecki tata z mojej parafii wszedł właśnie w takie tryby. Dodaje dzieciom kolejne „klocki” i niekoniecznie wizję całości. Muszą mieć. Tak na wszelki wypadek. Wierzę, że u ks. Bosko także na tę przypadłość znajdziemy receptę. Jego wychowanie integralne, zmierzające do kształtowania „dobrych chrześcijan i uczciwych obywateli”, mogłoby się tu bardzo przysłużyć. Jego uczciwy obywatel był właśnie taki, bo wierzył w Boga. Jego dobry chrześcijanin był po prostu ojcem, mężem, robotnikiem, żył sercem zanurzony w świecie, odpowiedzialnie. Miał umiejętności potrzebne do pracy i budowania relacji, ale miał też kręgosłup moralny. Nie oderwane od siebie moduły, „klocki”, a człowiek kształtowany jednocześnie we wszystkich wymiarach. Nie wytrych do ręki, a pozwolenie na to, aby wyrósł i dojrzał do tego, do czego jest powołany, stworzony. To dlatego w oratorium, do klasy czy do warsztatu dolatywał zapach domowej zupy gotowanej przez mamę Małgorzatę. Do tej samej klasy dobiegały śpiewy z nabożeństwa w kaplicy i krzyki chłopców grających na podwórku. Nie „klocek do klocka”, a nieustanne konfrontowanie się różnorodnych wartości. To proste: nie gotuje się zupy, wrzucając do garnka wszystkie niezbędne produkty. Potrzebna jest kolejność. Produkty muszą wejść ze sobą w interakcje, aby smaki dojrzały. Bez tego będzie wszystko, a zupy nie będzie. Dlatego oratorium to był jednocześnie dom, szkoła, kościół i podwórko. Jednocześnie! Nie osobno! No, tak jak zupa! ▪