Nie taka porażka straszna
Małgorzata Tadrzak–Mazurek
strona: 9
Mała płakała cały niedzielny poranek. Nie chciała iść do kościoła. Nie na Mszę św. w ogóle, ale do tego konkretnego kościoła. Jakiś czas śpiewała tam w scholi podczas niedzielnych Eucharystii dla dzieci. Dziewczynki w zespole były o wiele starsze i wiadomo było, że to nie jest miejsce dla sześciolatki, ale tak bardzo chciała do nich dołączyć, że żadne argumenty nie były w stanie jej przekonać. Można było jej po prostu zabronić, ale...
Przez pewien czas wszystko było dobrze, ma ładny głosik, szybko się uczyła nowych tekstów. Z czasem jednak nastoletnie koleżanki zaczęły jej płatać różne figle, z którymi nie potrafiła sobie poradzić. Aż któregoś razu powiedziała, że nie chce już tam być...
Tak bardzo się staramy być dobrymi rodzicami. Nie można się tego nigdzie nauczyć, a teoria czy obserwacje bywają w tym względzie mało przydatne. Z tego egzaminu nie ma poprawek, a popełnione błędy są trudne do skorygowania.
Pomijając patologiczne sytuacje, nikt świadomie nie chce zrobić krzywdy własnemu dziecku. Przeciwnie. Chcielibyśmy, żeby było zadowolone, radosne, szczęśliwe, beztroskie, żeby miało lepsze życie niż my. żeby doświadczyło mniej cierpienia. I czasami możemy się w tym zagalopować. Beethoven mawiał, że krzyże tak w muzyce, jak i w życiu podwyższają. Trzeba niekiedy doświadczyć niepowodzenia, porażki, upokorzenia, niezrozumienia, odrzucenia... Trzeba stanąć w obliczu własnej słabości i bezradności, by móc dojrzeć, wzrosnąć, zrozumieć...
A my często chcielibyśmy brać na siebie te „złe” doświadczenia naszych dzieci. Ustrzec je nawet od konsekwencji ich niewłaściwych wyborów, a wręcz wybierać za nie. Kontrolować każdy krok, żeby się nie przewróciło, ustrzec przed najmniejszym nawet błędem, a jak już go popełni, to szybko usiłować go naprawić, zaradzić... żeby tylko nie poczuło się źle, żeby nie było mu smutno, żeby nie cierpiało.
Tymczasem to pozbawia nasze pociechy możliwości dojrzewania, wyjścia poza własny egoizm i ułatwia koncentruję wyłącznie na sobie. Nie ponosząc konsekwencji własnych czynów, nie mogą uczyć się na własnych błędach. A my chcielibyśmy, żeby uczyli się na naszych. Tyle tylko, że to nie jest możliwe, tak samo, jak przeżycie za nich życia i to bez żadnych trosk.
Nasze dzieci mają swoje odrębne od naszego życie. Same muszą je przeżyć. Możemy im towarzyszyć, pomagać, być przy nich. Ale czy powinniśmy pozbawiać je możliwości dokonywania wyborów? Może warto pozwolić im popełniać błędy, ponosić konsekwencje własnych, niekiedy nawet złych wyborów. I nauczyć, że z Bogiem wszystko jest możliwe, że się o nie troszczy i jest zawsze przy nich, nawet wtedy, gdy my jesteśmy bezradni. Nadaje sens i jest rozwiązaniem wszelkich trudności, nawet, jeśli w danej chwili nie potrafimy tego zrozumieć. Warto pozwolić im dojrzeć, nawet, jeśli czasami poboli. Także nas.
A Mała wciąż chodzi do tego samego kościoła, na Eucharystię dla dzieci, podczas której śpiewają jej starsze koleżanki i kto wie, może kiedyś do nich dołączy.