Wczoraj wieczorem rozmawiałam z moją bratanicą. Marysia jest uczennicą IV klasy i chętnie dzieli się ze mną swymi przemyśleniami i spostrzeżeniami. Szybko więc opowiedziała mi najpierw o andrzejkowej dyskotece w szkole, potem o tym, co przygotowała z mamusią na kiermasz. Naszą rozmowę zakończyła informacją, że właśnie rozpoczyna się Adwent i ona ma zamiar codziennie uczestniczyć w Roratach. Przy tej okazji wspomniała o adwentowych czekoladkach, które otrzymała na ten czas od rodziców, i z pewnym oburzeniem zauważyła:
– A wiesz ciociu, że Szymek ani myśli zostawić sobie czekoladki na kolejne adwentowe dni.
Chyba już połowę zjadł…
Szymon jest młodszym bratem Marysi. Ma pięć lat. I zapewne jeszcze niejeden raz pokaże, że słodycze są po to, aby je zjeść. Od razu. Bez odkładania na potem. I podobnie jak jego
rówieśnicy wielokrotnie powtórzy i w domu, i w przestrzeni publicznej modne i bardzo
popularne słowo: - Teraz!
O ile mogę je zaakceptować w przypadku maluchów, chociaż uważam, iż warto dzieci
przyzwyczajać od najmłodszych lat, że nie wszystkie oczekiwania muszą być od razu
spełnione, o tyle nie mogę zrozumieć tej niecierpliwości np. u młodzieży czy dorosłych. A
jako nauczycielka często doświadczam zniecierpliwienia. Zwłaszcza wówczas, gdy jednego
dnia uczniowie napiszą kartkówkę, sprawdzian. Właściwie przez te wszystkie lata pracy
zawodowej nigdy nie miałam jeszcze takiej sytuacji, aby któryś z uczniów następnego dnia
nie zaczepił mnie na szkolnym korytarzu i nie zapytał, czy już poprawiłam jego pracę i co
otrzymał…
Dlaczego o tym opowiadam? Dlaczego właśnie teraz przywołuję te historyjki? Bo tak sobie
myślę, że rozpoczynający się Adwent jest idealnym czasem na uczenie się czekania. Nie, nie uczmy cierpliwości innych. Popracujmy nad sobą!
powrót