Mam taki zwyczaj, że gdy oddaję pracę moich uczniów, to te najlepsze staram się wyróżnić. Czasem przeczytam fragment tekstu, jeśli to jest np. wypracowanie. Innym razem pochwalę ucznia za maksymalną liczbę punktów zdobytą w trakcie rozwiązywania testu. Równocześnie proszę o brawa dla autorów szóstkowych prac. I tu, muszę przyznać, jest kłopot. Nasi, a może tylko moi uczniowie, mają z tym trudności. Nie potrafią się cieszyć z sukcesu innych. To widać po dłoniach składanych do oklasków.
Kiedyś wręcz jedna z uczennic przyszła i poprosiła, abym jej już więcej nie chwaliła, bo z tego powodu traci … koleżanki. I opowiedziała, jak ją odtrącają, jak przezywają i spychają na margines. Nie ukrywam, smutno mi się wtedy zrobiło.
Ale potem przyszła refleksja, że przecież w świecie dorosłych jest podobnie. Czy my potrafimy się cieszyć z sukcesu innych? Lubię słuchać ludzi komentujących osiągnięcia innych. Rzadko słyszę w nich podziw i uznanie, częściej – przekonanie (niejednokrotnie bezpodstawne, takie na wszelki wypadek), że to pachnie podejrzanie. Wtedy myślę o moich uczniach, którzy zrobią wiele, żeby obniżyć sukces swych rówieśników. I zastanawiam się, jak to zmienić?
Owszem, potrafimy się cieszyć, gdy wygrywają np. nasi sportowcy. Będziemy krzyczeć wniebogłosy, malować twarze w narodowe barwy, skakać i tańczyć z radości. Jednak jeśli to będzie sukces kogoś bliskiego, sukces na miarę jego możliwości, to uczynimy wszystko, żeby obniżyć wartość tego osiągniecia. Tak robią dzieci, młodzież i dorośli właściwie w każdym wieku.
Czy można to zmienić? No właśnie, czy można? Przy okazji trwającej Niedzieli Radości mam propozycję wielkopostnego postanowienia – postarajmy się każdego dnia ucieszyć z sukcesu kogoś z naszych znajomych. Może mu pogratulujemy?! Albo chociaż nie będziemy myśleć zawistnie, że znowu mu się udało!
powrót