Gdy w leniwy, sobotni poranek włączyłam radio, akurat bibliotekarka z miejscowości, którą rozgłośnia w tym dniu przedstawiała, mówiła o książkach. Prowadząca program zapytała, jaka literatura jest dziś najczęściej czytana, na co zaproszona do studia pani stwierdziła, że czytelnicy preferują polską literaturę. Ale gdy dziennikarka zaczęła dopytywać o konkrety, rozmówczyni odpowiedziała, że najczęściej to czytają… Harrego Pottera.
Ot, poziom przygotowania bibliotekarki do rozmowy, pomyślałam. A potem przypomniała mi się sytuacja, jaka miała miejsce przed mikołajkami w jednym z małopolskich gimnazjów, gdzie uczniowie pewnej klasy wykazali się praktycznym zmysłem i zdecydowali, że nie wystarczy wylosować nazwisko koleżanki/ kolegi, któremu zakupią upominek w ustalonej cenie. Zaproponowali, że każdy powie, co chciałby otrzymać. Wychowawczyni zaakceptowała pomysł. I po chwili już słyszała, jakie są oczekiwania jej wychowanków, a właściwie czego absolutnie nie potrzebują. Ze zdziwieniem słuchała, że wielu z nich nie chce przede wszystkim… żadnej książki. „Może być wszystko, tylko nie książka”- to zdanie było powtarzane wielokrotnie. Trzeba jednak zaznaczyć, że w klasie znalazły się także osoby, podające konkretne tytuły, których otrzymanie sprawi im radość…
Dlaczego poruszam ten temat? Bo tak sobie myślę, że to nie jest wina gimnazjalistów, iż nie lubią czytać książek. Raczej, jeśli już o winie, a może bardziej o zaniedbaniu, mówić, pisać, to przyczyn należy szukać w postawach i zachowaniach nas – dorosłych. Jeżeli my nie potrafimy, podobnie jak owa bibliotekarka, nic ciekawego o książkach powiedzieć, to czego od młodzieży, od dzieci wymagać?
powrót