To było kilka ładnych lat temu. Jeden z moich uczniów, zdolny, mądry i dobrze wychowany ( tak przynajmniej go postrzegałam i oceniałam) zaprosił mnie do swoich znajomych na fb. Osobiście nie zapraszam swych uczniów, ale nie odmawiam, gdy oni to czynią. Dzięki temu, wiem wiele o swych wychowankach – byłych i obecnych.
Tak było i z Kubą. Ale po pewnym czasie zauważyłam, że on mocno hejtuje klasowego kolegę. Czytałam te złośliwości i zastanawiałam się, jak bronić Piotrka. W końcu postanowiłam zrobić to, co zwykle w takich sytuacjach robiłam - porozmawiać z mym nowym znajomym na fb. Poprosiłam, aby przestał się bawić w ten sposób. I wytłumaczyłam, że hejtują ludzie słabi, zakompleksieni, którzy w ten sposób się dowartościowują. Pamiętam, że kończąc tę rozmowę, powiedziałam: - Wiesz Kuba, teraz masz dwa wyjścia. Albo przestaniesz hejtować Piotrka, albo usuniesz mnie ze swych znajomych. I chociaż liczyłam na to pierwsze rozwiązanie, po kilku dniach nie miałam już wśród mych znajomych owego Kuby.
Dlaczego przypominam o tym wydarzeniu? No bo właśnie przed kilkoma dniami ten sam Kuba, dziś już dorosły mężczyzna, ponownie zaprosił mnie do grona swych znajomych… A ja przy tej okazji zaczęłam się zastanawiać, jak to z tym hejtem jest i co my, dorośli możemy z tą formą przemocy zrobić?
Osobiście jestem przeciwna wszelkim formom karania uczniów za hejt. Zawsze przecież można się ukryć pod wymyślonym nickiem i wypisywać, ile się chce złośliwości…
I jestem przekonana, że jest tylko jeden sposób, żeby to zmienić. Jeśli my, dorośli; nauczyciele, wychowawcy, politycy, dziennikarze przestaniemy wypisywać złośliwości, wówczas ów zły przykład, który jak zwykle idzie z góry, zniknie. A z nim moda na hejt wśród coraz młodszych pokoleń Polaków spędzających wiele godzin na portalach społecznościowych. Tylko czy my dorośli tego chcemy, czy jest to jeszcze możliwe?
powrót