Jako polonistka bardzo nie lubię tych wypracowań, które uczniowie wykonują, realizując czynności; wyszukaj, kopiuj, wklej. W tej sytuacji moje sprawdzanie polega nie tylko na przeczytaniu, wskazaniu błędów, ale jeszcze wyśledzeniu, z jakich „źródeł” autor korzystał, oraz uwzględnieniu tego przy ocenie i jej wytłumaczeniu. Czasem sami uczniowie ułatwiają mi zadanie; bo np. dwóch albo i troje niezależnie od siebie korzysta z tej samej formy „pomocy”. Wtedy temat jest zamknięty - nie wierzę w telepatię.
Ale sytuacja, która zdarzyła mi się niedawno, w pierwszej chwili mnie przerosła. Po stwierdzeniu, że jeden z pierwszoklasistów ściągał, poinformowałam go o tym i wskazałam źródło. Chłopiec milczał… Kilka godzin później zadzwoniła jego matka i powiedziała, że to ona w ten sposób pomogła dziecku. - Nie umiałam sama napisać, więc wyszukałam ściągę w Internecie i pomogłam przepisać – wyznała jak na spowiedzi. W pierwszej chwili zaniemówiłam. Ale potem podziękowałam za przekazaną informację.
Długo się zastanawiałam, jak postąpić. Mam taką zasadę, że jeśli ktoś się przyzna do nieuczciwości przy pisaniu wypracowania, zanim to udowodnię, to nie stawiam oceny niedostatecznej ani nie wpisuję negatywnej uwagi. Tym razem było inaczej, ale rozumiem tego chłopca i sytuację, w jakiej się znalazł... W końcu zdecydowałam, że nie mogę karać nastolatka za niewłaściwe zachowanie jego matki.
I chociaż sprawa jest zamknięta, to nadal myślę o krótkowzroczności dorosłych, którzy tak chętnie wyręczają swe dzieci. Nawet jeśli muszą przy tej okazji oszukiwać. Szkoda, że nie pamiętają maksymy: „Przez trudy do gwiazd!”
powrót