Było późne popołudnie. Zmęczona całodziennym trudem przyszłam na przystanek tramwajowy. I wtedy ich dostrzegłam, a raczej usłyszałam. To była rodzina składająca się ze starszej, milczącej pani, mężczyzny (przeglądającego z zainteresowaniem treści wyświetlane na smartfonie), dwóch chłopców w wieku wczesnoszkolnym i kobiety (tak na oko pod trzydziestkę). To ona mówiła, a raczej krzyczała: - Ty matole, ty idioto, ty głupku, ty kretynie… W życiu nie słyszałam tylu negatywnych określeń człowieka. Małego człowieka, który milcząc, słuchał tej tyrady inwektyw.
Ale właśnie nadjechał tramwaj. Pomyślałam więc, że uniknę kolejnych scen i z ulgą podeszłam do drzwi pojazdu. Jednak owa rodzina również się w nim znalazła, a kobieta nadal ze złością pokrzykiwała na chłopca. Wtedy zaczęłam z uwagą im się przyglądać, co zauważył ów mężczyzna, który szybko zareagował. Spojrzał na kobietę i powiedział półgłosem, ale zdecydowanie: - K…., cisza! Te słowa wystarczyły, aby zamilkła. Wówczas babcia wyjęła z reklamówki drożdżówkę, podzieliła ją na połowę i wręczyła chłopcom. Pogłaskała tego starszego po głowie, a on wykorzystując nagły zwrot akcji, zapytał: - Tata, a będę mógł pograć, jak wrócimy do domu? Na co ojciec odpowiedział, patrząc na mnie: - Zobaczymy, zastanowię się…
Gdy wysiedli, i ja zaczęłam się zastanawiać, nie po raz pierwszy, dlaczego tak często rodzice krzywdzą swoje dzieci, wmawiając im, że są do niczego, że nic nie potrafią? Czy nikt im nie uświadomił, że w ten sposób piszą swej rodzinie czarny scenariusz?
powrót