W jednym z programów informacyjnych obejrzałam newsa na temat nauczycielki, która sprawiała, że jej uczniowie bali się chodzić do szkoły. Jak udowodniono, młoda ( z przekazanej wiadomości wynika, że specjalistka od nauczania początkowego ma 28 lat) wychowawczyni w czasie lekcji m.in. zaklejała swym uczniom usta, krzyczała na maluchy i straszyła je kolejnymi karami… Nikt w szkole tego nie zauważył. Dopiero jedna z mam, która zainteresowała się swoim dzieckiem i jego strachem przez lekcjami, sprawiła, że postawa nauczycielki, jej „metody wychowawcze” zostały zauważone i przykładnie ukarane.
Dlaczego o tym piszę? Bo tak sobie myślę, że owa młoda, właśnie ukarana osoba powinna teraz zaskarżyć system kształcenia w Polsce i domagać się… odszkodowania. Przecież poszła do tej szkoły jako wykształcona nauczycielka, z tytułem magistra, więc była pewna, że posiada odpowiednie kompetencje, aby uczyć i wychowywać. Powinna też zaskarżyć … dyrekcję szkoły, w której pracowała. Wszak jej sposób na maluchy nie wziął się znikąd. Zapewne postępowała tak codziennie i nikt w szkole nie zwrócił jej uwagi, że te jej pseudo – metody są nie tylko złe, ale na dodatek karalne! Tymczasem teraz wszyscy mają do niej zastrzeżenia i pracować jej nie pozwalają.
Czy to jest sprawiedliwe, czy istotnie ona jest winna?
powrót