Króluj nam Chryste!
Historia. Nauka, dzięki której jesteśmy kimś więcej niż tylko PESELEM na kolorowym kawałku plastiku czy niebieskim podpisem na bieli dokumentu, w godzinie współczesnego świata coraz bardziej i skuteczniej odsuwana jest na boczny tor, jako jedna z głównych przeszkód stojących na drodze do integracji europejskiej. Ograniczanie lekcyjnych godzin, przeinaczanie dziejowych faktów czy próby zagłuszenia krzyku pamięci mają na celu dokładnie te same założenia, których idea przyświecała eksterminacji elit polskiej inteligencji w dobie wojennej okupacji. Tym celem jest stworzenie łatwego społeczeństwa konsumpcyjnego, o wykruszonych korzeniach i trzonie wartości, tak ofiarnie kształtowanych w tradycjach minionych pokoleń.
Dziś, w katolickiej przecież Polsce, w świetle dialogu pokoleń dostrzega się pewną rozbieżność między wartościami, którymi żyje człowiek starszy i doświadczony ludzką dolą, a priorytetami świata młodych. W ustach młodzieży słyszy się, że starsza kobiecina z różańcem w ręku, to „moher” albo ciemnogrodzki fanatyk. Co dzieje się z ludzką mentalnością, że kapłan staje się symbolem obłudnika i synonimem krezusa, a nie dobrego pasterza, prowadzącego owce na pastwiska zbawienia?
Odpowiedź nie jest trudna, ale złożona. Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na to, że w dziejowej wędrówce zgubiliśmy krzyż. I to musiało stać się jeszcze całkiem niedawno! Mnogość procesów, które pod płaszczem upływu lat umykały uwadze, zatarły w naszych sercach jego wartość i znaczenie. A przecież wpisany jest w naszą tożsamość od zarania dziejów. Na ziemiach polskich pojawił się z Czech. Przyniosła go ze sobą Dobrawa w orszaku z biskupem Jordanem, który ochrzcił naszego pierwszego, historycznego księcia – Mieszka. Chwilę później powstają biskupstwa w Gnieźnie i Poznaniu. Znak Bożej miłości zaczyna rozlewać się na Polskę. I kiedy powstaje arcybiskupstwo w Gnieźnie, krzyż wędruje na północ, pod Bałtyk, do Kołobrzegu i Szczecina, gdzie Słowo Boże jest najbardziej potrzebne. Krzyż, to nie tylko znak cierpienia. To przede wszystkim znak zwycięstwa nad śmiercią i Bożej miłości rozlewającej się na cały świat. Spoglądając na niego, widzimy Chrystusa, który z rozciągniętymi ramionami woła: „Kocham was! Kocham was tak bardzo, że z tej miłości dałem się ponieść dla was na śmierć!”. Śmierć, którą zwyciężył.
Nie wolno zapominać nam, że to dzięki kapłanom i duchowieństwu w Polsce pojawiła się nauka. To właśnie oni byli ludźmi wykształconymi, którzy przynieśli ze sobą umiejętność pisania i czytania. I kiedy w Polsce, za sprawą księcia Bolesława III Krzywoustego dochodzi do rozbicia dzielnicowego, to właśnie Kościół stoi na straży jedności, dając poczucie bezpieczeństwa i spokoju w zawiązanej Wspólnocie. Doskonale wiedział, że Polskę, zagrożoną i osłabioną decyzją zmarłego w październiku 1138 roku księcia, należy pielęgnować, jednoczyć i zachować w sercach – poprzez język, naukę i kulturę. Proszę teraz spojrzeć na analogię, która pojawia nam się wobec utraty suwerenności z 1717 roku (sejm niemy) po jej odzyskanie w 1918! Wtedy Polska, choć zniknęła z map Europy, trwała w mowie, piśmie, sercach i nadziei, która płynęła w znaku krzyża, która płynęła w modlitwach i zbożnych działaniach.
Pomijając już czasy, kiedy Polska w zjednoczeniu z litewską Koroną są największym państwem w Europie, związani trwającą najdłużej w dziejach unią, spójrzmy na czasy wspomnianej przed chwilą utraty suwerenności. Należy doszukiwać się jej nie w 1772 roku przy okazji I rozbioru, lecz już w 1717, podczas sejmu niemego, gdzie problem dotykający stricte wewnętrznej sprawy polskiej (nieporozumienia na linii szlachta-król), rozwiązywany jest przez Carstwo Rosyjskie pod kategorycznym zakazem zabierania głosu! Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której polska opozycja trwa w konflikcie z władzą i nagle do Sejmu przyjeżdża Wladimir Putin, obstawia dookoła swoje wojsko i pod groźbą otwarcia ognia zakazuje zabierania głosu, po czym przedstawia i zatwierdza Konstytucję?
Zatem mamy czasy utraty suwerenności. Wkrótce Polska znika z map Europy i właśnie wtedy żyje w naszych sercach, pamięci i nadziei. Żyje w piśmie, w mowie i kulturze, ale żyje też w znaku krzyża! W wierze. W pieśniach, które są swoistą modlitwą do Boga, w których nie może zabraknąć westchnień do Tego, który daje wolność. Zaangażowanie Kościoła w walkę o wolność, niepodległość, suwerenność niesie ze sobą ogromne skutki. Wystarczy spojrzeć tutaj na postać księdza Piotra Wawrzyniaka, który nie tylko jest wzorem zorganizowania, ale dzięki jego działalności Wielkopolska jest jednym z najlepiej rozwijających się województw w Polsce.
I spójrzmy dalej: odzyskujemy niepodległość, lecz wkrótce wybucha II wojna światowa. Zbrodnie hitlerowskie i stalinowskie niszczą kwiaty polskiej inteligencji. Wśród nich są kapłani, ci, którzy niosą Dobrą Nowinę, nadzieję na lepsze czasy. Jeszcze wiele lat po wojnie giną skatowani i umęczeni żołnierze wyklęci, zamykają oczy z okrzykiem „Bóg, Honor, Ojczyzna!”. Wystarczy spojrzeć na wyznania takich ludzi jak Czesław Jóźwiak, Edward Kaźmierski, Franciszek Kęsy, Edward Klinik czy Jarogniew Wojciechowski, by dostrzec istotę Boga w ich życiu i znaczenie wiary, którą żyli na co dzień w tak trudnych czasach. Nikt wtedy nie śmiał się z różańca, przeciwnie, za niego umierano, a dla wroga był przerażającą bronią. To wiara trzymała ludzi przy życiu w obozach koncentracyjnych, gdzie w celach odnajdywano krzyże i różańce ulepione z chleba.
Również lata walki z socjalizmem opierają się na filarze, którym był Kościół. Ludzie czuli się w nim bezpiecznie, był symbolem i ostoją wolności. To właśnie wtedy dochodziło do takich paradoksów ze strony peerelowskich władz, jak aresztowanie obrazu Matki Boskiej. To wtedy dochodziło do haniebnych czynów, okrutnych mordów ze strony aparatu bezpieki. Wystarczy spojrzeć na księdza Jerzego Popiełuszko, który jest chyba najbardziej dobitnym przykładem jak wielkim zagrożeniem dla socjalistycznych władz był Kościół.
Dziś, kiedy mija raptem 25 lat od przemian, o których zwykło się mówić „przemianami systemowymi”, Kościół, wiara, krzyż odchodzą w zapomnienie. Stają się pośmiewiskiem, wynaturzeniem, abstrakcją. Zachłyśnięci „wolnością”, popychani prawami liberalizmu, odwracamy się od istoty krzyża. Zapominamy, że to on jest fundamentem naszej ojczyzny, to on dał nam wykształcenie, naukę. To on budował przez wieki naszą tożsamość, trzymał w naszych sercach Polskość, gdy ta dogorywała na mapach czy spływała krwią, ulatując życiem w katyńskiej mogile. Szkoda, że to, co w oczach najeźdźców było czynnikiem budującym naszą jedność i tożsamość, w naszych, własnych oczach coraz częściej jest kpiną i symbolem oszołomstwa.
Andrzej Jan Rubik
powrót