Króluj nam Chryste!
Przykryta medialnym zaciszem, w życie wchodzi kontrowersyjna ustawa dotycząca leczenia niepłodności. Oczywiście nie brakuje w niej mowy o bardzo popularnej we współczesnym świecie metodzie In-vitro. Warto zadać sobie w tym miejscu pytanie: czy jako społeczeństwo, które od ponad tysiąca lat buduje swoją tożsamość na fundamencie europejskiej Christianitas, czyniąc ten krok, nadal stoi na straży katolickiej moralności i ludzkiej godności?
Bardzo często metodę In-vitro określa się mianem „metody leczącej niepłodność”, złotym środkiem dla małżeństw (i – o zgrozo! – nie tylko!) borykających się z problemami tej natury. Jest to błędne określenie, bowiem stosując ją, nikt z niczego nie zostaje wyleczony. Pozaustrojowe (czyli poza żeńskim układem rozrodczym) połączenie komórki jajowej z plemnikiem nie rozwiązuje problemu. Owszem, pojawia się potomstwo, ale rodzice nadal pozostają niepłodni! Leczenie, w swym założeniu, wiąże się z wykryciem i neutralizacją przyczyn, a nie próbą ominięcia skutków czy objawów. Dlatego określenie In-vitro metodą leczenia, mija się z prawdą.
Tutaj stajemy w obliczu pierwszego wykroczenia przeciwko ludzkiej godności, bo pozaustrojowe zapłodnienie traktuje człowieka w sposób przedmiotowy, mechaniczny. Bardzo często spotykamy się z funkcją surogatki, czyli kobiety, która zgadza się za odpowiednią opłatą urodzić takie sztucznie zapłodnione dziecko.
Drugim ciosem w ludzką godność jest ściśle związana z In-vitro eugenika, czyli selekcja genetyczna zarodków. Oznacza to, że dokonuje się odpowiedniego doboru dawcy w taki sposób, ażeby potencjalny przyszły rodzic mógł wybrać sobie wygląd zewnętrzny i cechy charakteru jakie posiadałoby jego przyszłe potomstwo. Uważam to za ingerencję w sprawy boskie, pewnego rodzaju zabawę w Boga. Ludzkie życie, człowiek i jego godność to nie są Simsy, którymi możemy sterować wedle własnych upodobań. A propos ludzkiej selekcji – jej popularyzatorem był twórca nazizmu – Adolf Hitler.
Można w tym miejscu mnożyć argumenty przeciwne metodzie In-vitro, argumenty nie tylko oparte na moralności czy aspektach religijnych, ale także logicznych i rozumowych. In-vitro nie rozwiązuje problemu, a wręcz komplikuje rozwiązanie innych. Nadal pozostają dzieci bez rodziców, które muszą wychowywać się w domu dziecka, z nadzieją, że kiedyś znajdą swój dom i miłość, która choćby w najmniejszym stopniu zrehabilituje traumę wcześniejszego odrzucenia. Z pewnością też zmniejszyłaby się liczba aborcji - nowonarodzone, niechciane dziecko mogłoby znaleźć rodzicielską opiekę w ramionach niepłodnego małżeństwa. I wreszcie: gdyby człowiek wyraźnie opowiedziałby się tak jak naucza o tym Chrystus („mowa wasza ma być tak-tak lub nie-nie”), sprawa In-vitro nie budziłaby tak wielkich kontrowersji i gorących dyskusji.
Jako alternatywę dla małżeństw borykających się z niepłodnością, proponuję naprotechnologię, która nie uderza w ludzką godność, jest wedle Bożej Woli i w swym założeniu podkreśla istotę macierzyństwa, rodzicielstwa i powołania, do którego człowiek został stworzony.
Andrzej Jan Rubik
powrót