Pokolenie rodziców dzisiejszych kilkulatków często pamięta jeszcze kolejki do sklepów, wiecznie niespełnione prośby o kupno zabawki, zachwyt puszką ananasów z bożonarodzeniowych paczek wydawanych w zakładach pracy. Każdy z nas ma jakieś wspomnienia ograniczeń i charakterystycznych dla dziecka marzeń o przepychu. Dla mnie zmorą było, że wszystko co pyszne muszę jeść z chlebem, nawet serek homogenizowany. Trzeba się było tak najeść, żeby innym też starczyło.
Dziś odbijam sobie spełniając moje dziecinne marzenie z tamtych lat: bezczelnie wciągam makrelę, parówkę tudzież serek (nie wszystko naraz, przynajmniej nie na ogół) zupełnie bez dodatków. Dziś wreszcie jest więcej, stać mnie na więcej, mogę więcej. Ale wiem jak było kiedyś. I to mój wewnętrzny punkt odniesienia.
Dla naszych dzieci „tu i teraz” to punkt wyjścia, moment startowy, początek osi. Razem z całym „więcej” i wszystkim „bardziej”.
One spodziewają się, że zawsze kupię im coś na mieście, gdy zgłodnieją podczas zakupów. Chcą nowe kredki, choć stare nie są zużyte nawet w połowie. No dobrze, przecież nie wiedzą, że ja mogłam jedynie pomarzyć o frytkach podczas zakupów z mamą. Albo, że nowe kredki dostawałam, kiedy stare były zbyt krótkie, by dało się nimi rysować. Oczywiście rozumiem, żyją w innych czasach. Niech mają. Ale niech okażą trochę wdzięczności! To nie jest przecież takie oczywiste, za moich czasów tak nie było… och, chwileczkę...
Próbuję sobie przypomnieć, jakie wrażenie robiły na mnie, jako dziecku, opowieści mojej Mamy o tym, jak w dzieciństwie musiała kroić cukierka tak, by starczyło dla całego rodzeństwa. To była jej wersja „za moich czasów…”, poprzez którą mieliśmy docenić to, co mamy. Pewnie na początku nic to nie znaczyło. Potem wywracaliśmy oczami, gdy znów słuchaliśmy tej samej historii. Ale w końcu zaczęłam coś z tego rozumieć. I porównywać. I doceniać.
Może więc nie rugować całkiem tych niewyobrażalnych dla naszych cyfrowych dzieci opowieści o analogowym świecie, gdzie nie każda dziewczynka miała Barbie, a Lego było dla wybranych. To może jeszcze kiedyś zrobić dobrą robotę. Ale bez oczekiwania, że już teraz, poprzez takie porównywanie szans i możliwości, dzieciaki będą natychmiast bardziej szczęśliwe, lepiej docenią wszystko, co dostają. I za to ucałują rodzicielską, spracowaną dłoń. Do tego trzeba dorosnąć.
powrót