Cel słuszny (tak, słuszny!) ale metoda słaba. Aby zamienić ją na skuteczniejszą, musimy wiedzieć dlaczego dotychczasowa nie działa.
W jakim celu straszymy karą?
"Jeżeli nie będziesz grzeczny, nie kupię ci...", "Albo w tej chwili przestaniesz, albo..." , "Poczekaj, jak tata to zobaczy to dopiero będzie"...
Nie mamy pomysłu, co mogłoby sprawić, żeby nasze dzieci przestały robić coś niewłaściwego, prawda? Nic nie działa, kończą nam się pomysły. Albo chcemy, potrzebujemy szybkiego efektu. Tymczasem dostajemy jedynie błyskawiczne dowody na to, że dzieci ma nas w nosie. Na dodatek w kółko jest to samo. Możemy sobie gadać i gadać, a one zawsze robią to, na co nie pozwalamy.
Nasz słuszny cel:
- nauczyć dzieci ponoszenia konsekwencji
- powstrzymanie niewłaściwego zachowania
- zmiana zachowania dzieci
- wzmocnienie autorytetu rodzica
Wyjaśnijmy to sobie na początku- te cele nie są złe. Normalny rodzic chce czuć się szanowany, chce mieć wpływ na zachowanie dziecka. Ono czasem postępuje źle, bo dopiero się uczy. Czasem czerpie z tego upiorną satysfakcję. Czasem nie wie, jak inaczej ma osiągnąć obiektywnie dobry cel. Poza tym wszystkim dostrzeganie związku przyczynowo- skutkowego jest umiejętnością w życiu niezbędną. To nie cel jest słaby, lecz metoda jego osiągania.
Kiedy wkraczamy do akcji...
Powiedzmy, że nasze dzieci przy jedzeniu zawsze rozsypują płatki po całym stole. Oczywiście zakładamy, że umieją już zachować względny porządek w tej kwestii (mają już odpowiednią koordynację ręka-oko), więc- zależnie od naszego samopoczucia- ciśnienie skacze nam na określonym poziomie. Czasem zbieramy płatki, bo już siły nie mamy do tego wszystkiego. Czasem zagrozimy, że jeśli jeszcze raz tak zrobią to zabierzemy miskę. Czasem hukniemy, żeby pożegnały się z płatkami, bo skoro nie umieją ich jeść, to...
To nie ma prawa działać na dłuższą metę.
Taka kara zależy od naszego nastroju.
Wyobraźmy sobie, że w pracy co jakiś czas zdarza się nam określony błąd. Jak się czujemy wiedząc, że szef niekiedy przymyka na to oko, a innym razem potrąca z pensji pracownika?
To my jesteśmy tymi szefami. Mieliśmy dobry dzień, odpuścimy. Jesteśmy zdenerwowani- odreagujemy krzykiem. Ktoś wyprowadził nas wcześniej z równowagi- udowadniamy sobie, że mamy jeszcze jakiś wpływ na sytuację. Czego w ten sposób uczymy dzieci? Skupiania się nie na tym, czego nie robić (lub jak to robić poprawnie), ale co może za to grozić. I jak wyczuwać nastrój rodzica. I przygotowywać się na ryzyko. I próbować go uniknąć.
W dodatku nasza kara bywa kompletnie nieadekwatna do "czynu" albo do wieku i możliwości "sprawcy". Zapewniam, że małe dziecko nie ogarnie myślą tygodnia bez bajek. Następnego dnia naprawdę nie będzie już pamiętać, o co Ci chodziło.
Kiedyś ktoś opowiedział mi taki dialog między dziećmi. Jedna dziewczynka obwiniała drugą o zjedzenie jej chipsów.
- Kłamiesz! Zjadłaś! Zaraz powiem mamie!
-Nie no, nie mów, zjadłam. Wiesz co, to ja za karę nie będę oglądać dobranocki.
- O matko, nie dość, że obżartuch i kłamczucha to jeszcze głupia. A co ma dobranocka do moich chipsów?
Widzicie to?
Przyjrzyjmy się temu, co mówimy w sytuacjach, gdy straszymy karą. Zderzmy się z tym, jakie to naprawdę przynosi efekty.
powrót