Mieliśmy pomysł na to, jak wychowamy własne dzieci. W określonym duchu, w określonej idei, metodzie, modelu. Potem okazało się, że inni też je wychowują, czasem zupełnie inaczej niż przewidywał Nasz plan. Czy dadzą radę Nas zakrzyczeć?
Miało być tak pięknie.
Na przykład bez słodyczy. Przecież to nie jest potrzebne do szczęścia. Ale ciocie i babcie twierdzą, że to ograbia dziecko z radości dzieciństwa. Nie dajemy mu tego, co mu się z urzędu, racji wieku i faktu posiadania rodziny zwyczajnie należy. Więc albo wkraczamy na ścieżkę wojenną ze starszym pokoleniem albo powoli odpuszczamy, przymykamy oko i szukamy dobrego dentysty, który umie borować bez bólu.
Był też pomysł na przemyślane metody wychowawcze. Kupiliśmy synowi lalkę, bo chciał a to żaden wstyd. Dopóki wujek nie powiedział mu, że to niemęskie. Dziecko miało też ponosić konsekwencje swoich decyzji. Ale babcia tak źle znosi widok szlochającego wnuczka! Dzieci miały same się dogadywać, przecież potrafią. Ale niani szkoda było tego słodkiego maluszka, chciała tylko nauczyć starszego, że jego zadaniem jest ustępować młodszym.
Wychowujemy dziecko do rozpoznawania swoich potrzeb, podążania za swoimi zainteresowaniami. A potem posyłamy je do szkoły, gdzie musi chcieć siedzieć w ławce, musi działać pod dyktando. Gdzie nauczyciel od lat pracuje tymi samymi metodami, a niewygodnego ucznia określa mianem niegrzecznego. Gdzie rówieśnicy mają głos równie silny co nieprzemyślany w swych osądach.
A jednak to nie jest aż tak bardzo ważne.
Gabinety psychologów pełne są dorosłych dzieci opowiadających o ojcach alkoholikach, niepoukładanych matkach, zaburzonych relacjach w domu, "niedokochaniu", poczuciu odrzucenia przez najbliższych. Nie o dziadkach karmiących cukierkami. Nie aż tak często o nauczycielach i skostniałych metodach nauczania. Nie, to nie jest bez znaczenia. Jednak spostrzeżenie rodziców na jednym z warsztatów, które prowadziłam, nie pozostawiało złudzeń:
Analizując własne dzieciństwo zorientowaliśmy się, że wszystko, co najważniejsze dostaliśmy w rodzinie. Jakkolwiek oddziaływałaby reszta świata, to Z DOMU wzięliśmy siłę lub bezsilność, wiarę w siebie albo niepewność, odwagę do podążania za swoimi marzeniami lub skłonność podporządkowywania się cudzym oczekiwaniom.
To my, Rodzice, mamy moc powoływania dziecięcego świata do życia albo obracania go w gruzy. Ze skutkiem na lata, czasem na zawsze. Więc póki robimy wszystko, co w Naszej mocy, by tętnił on życiem i zdrowiem, Nasze dzieci są bezpieczne. Nasz sen może być nieco spokojniejszy.
powrót