Śmiem twierdzić, że to nie zasługa złośliwości lub "złego charakteru", ale efekt działań dorosłych. Wniosek to smutny i szalenie niewygodny.
Dlaczego czujemy, że dziecko ma w nosie Nasze słowa?
- ignoruje polecenia, czasem nawet patrząc Nam prosto w twarz;
- mamy poczucie, że robi na złość, specjalnie doprowadza Nas do wściekłości;
- tłumaczymy coś po wielokroć, a ono jak zwykle powtarza te same błędy lub niewłaściwe zachowanie;
- prosimy grzecznie, zachęcamy, zachwalamy a ono i tak odwraca się na pięcie.
W takich sytuacjach budzą się w Nas silne emocje: wstyd, poczucie upokorzenia, wściekłość, bezsilność, niemoc, rozpacz, żal, niezrozumienie, desperację. Trudno jest czasem utrzymać je w ryzach tak, by nie wpłynęły na Nasze zachowanie i stosunek do dziecka.
Kilka powodów, dla których dziecko nie liczy się z tym, co do niego mówimy:
1. To jedyny sposób na zdobycie uwagi.
Jego złe zachowanie sprawia, że mówimy do niego (a krzycząc dorzucamy jeszcze mnóstwo emocji) i skupiamy się tylko na nim. Syn lub córka syci się skoncentrowanym rodzicem. Uczeń ma całe zaangażowanie nauczyciela. Jeśli zachowa się jak trzeba, straci tę uwagę. Bo gdy dzieci są grzeczne, często stają się dla dorosłych niewidzialne. Dla bezcennej uwagi gotowe są na wiele poświęceń!
2. Brak jest jasno określonych zasad.
A te są istotnym budulcem poczucia bezpieczeństwa. Są jak ziemia pod stopami. Jeśli jej nie czujemy, nawet My- dorośli, podejrzewamy, że coś jest nie tak. A co dopiero dziecko! Więc ono nieustannie sprawdza, czy aby w ogóle jest podłoże, twarde czy miękkie, dołek czy górka. Jeżeli rodzic lub nauczyciel w określonych sytuacjach zachowuje się raz przyzwalająco a innym razem krytycznie, dziecko naprawdę nie wie, na czym stoi.
Zasady to nie nakazy i zakazy. To świadomość, że w domu i w klasie są pewne zwyczaje, że w określony sposób osiągamy to, czego potrzebujemy. Wszyscy to wiedzą i WSZYSTKICH to obowiązuje. Nie, to nie znaczy, że wolno Nam tylko tyle, ile dziecku. Ale ono musi wiedzieć, jakie są jego i Nasze prawa i obowiązki, i z czego wynikają. Czysta sytuacja szanująca każdego uczestnika.
3. Z nikim nie musi się liczyć.
Czasem źle rozumiana rodzicielska uważność doprowadza do stanu, w którym dziecko jest panem każdej sytuacji. Decyduje o porze posiłków, planie dnia, organizacji zajęć etc. Nie tylko przerasta je to powodując stres i brak poczucia bezpieczeństwa. Domownicy stają się zakładnikami, dużymi dziećmi, które nieustannie pytają młodszego, czy mogą wyjść, zostać, kupić, ugotować itd. I czy ONO ma ochotę na to zezwolić.
Stawianie potrzeb dziecka na pierwszym miejscu jest godne pochwały. I do niczego, jeśli nie ma tam miejsca na potrzeby innych. Na szacunek wobec nich i dzielenie się.
4. Brak naturalnych konsekwencji postępowania.
Nie kar, ale właśnie naturalnych następstw. Np. dziecko celowo zniszczyło zabawkę. Teraz płacze, bo nie ma. Normalna rzecz: jak się coś zniszczyło, to potem... jest zniszczone. To nie kara, to fizyka. Ale rodzicowi żal dziecka, kupuje nową i uprzedza, że nie wolno psuć zabawek. Co ono z tego zrozumiało? "Jak popsuję to mi kupią. Muszę tylko wystarczająco głośno płakać". To nie znaczy, że nie można kupić tej zabawki. Ale należy zrobić to z głową, ustalić warunki i sprawdzić, czy dziecko zna zasady. Czy wie, jak się bawić, żeby nie psuć.
Konsekwencje to nie kary. To naturalne następstwa. Wylałem- jest mokro- ścieram. Plułem jedzeniem- jest brudno- trzeba to zebrać. I nie dorosły, bo tak jest szybciej, sprawniej, dokładniej. Dziecko musi się zmierzyć z konsekwencją na miarę swoich możliwości.
To oczywiście niepełna liczba przyczyn, dla których dzieci ignorują nasze prośby i polecenia. Są jeszcze np. niejasne komunikaty dorosłych albo zaspokajanie potrzeby akceptacji ze strony rówieśników. Sądzę jednak, że wymienione kwestie są fundamentalne w przypadku młodszych dzieci. Ignorowanie ich a zarazem próba zmiany zachowania dzieci jest skazana na porażkę. Porażkę dorosłych.
powrót